Od bardzo dawna chodził mi ten tekst po głowie i nigdy nie mógł się zmaterializować, ale ostatnio po raz chyba już milionowy usłyszałam – „….jest mi bardzo przykro….” I coś we mnie pękło….
To, że jest komuś przykro, dlatego, że pasożyt dopadł właśnie mnie słyszałam już wielokrotnie. Słyszałam to w trakcie leczenia. Słyszałam w trakcie chemii. Słyszałam po leczeniu, tylko że w tamtym czasie dokładnie było widać co mi jest. Bo w trakcie leczenia – pasożyta widać bardzo wyraźnie. Na głowie jest czapka, albo chustka – no bo włosów nie ma (ewentualnie peruka – za każdym razem inna), luźne ubranie – bo sterydy to sporo kilogramów więcej i opuchlizna na całym ciele…. Chociaż tak naprawdę to opuchlizna najbardziej widoczna jest na twarzy. A poza tym – sino – zielona skóra – prawie jak pergamin i fatalne samopoczucie. Więc chorobę widać od razu. Wtedy od wielu, wielu osób słyszałam, że jest im przykro.
Kiedy próbowałam się pozbierać i poukładać sobie świat na nowo, również słyszałam od wielu ludzi, że jest im przykro. Tylko, że wtedy jeszcze nie docierało to do mnie aż tak dosadnie. Może mam to szczęście, że dość szybko się pozbierałam i stanęłam na nogi. Dość szybko, bo nie zajęło mi to kilka miesięcy, bo już w trakcie naświetlań próbowałam funkcjonować „normalnie”. I właśnie w tym czasie, kiedy próbowałam to wszystko sobie od nowa poukładać, bardzo było mi potrzebne wsparcie najbliższego otoczenia. Nie pielęgnowanie we mnie tych poprzednich kilku miesięcy, kiedy nie miałam siły i nie przypominałam siebie, ale właśnie traktowanie mnie jak „normalną” kobietę, a nie ciężko chorą istotę. I właśnie to, że oni widzą już we mnie tę wracającą „normalność”, a nie ciągnącą się w nieskończoność chorobę. Właśnie wtedy zauważyłam, że stwierdzenie „jest mi przykro” zaczęło mnie irytować.
Razem z moimi nowymi planami po zakończeniu leczenia, otworzyłam nowy rozdział w moim życiu. Najpierw powrót do biegania, potem blog, potem góry i współpraca z różnymi fundacjami, a potem jeszcze żeglarstwo….. Nie mogłam się nudzić, naprawdę miałam co robić. Bardzo dobrze pamiętam, moją rozmowę z sierpnia 2014 roku, bo to było wtedy, kiedy wracałam z Kasią z Fundacji Pokonaj Raka z naszej wyprawy na Gerlach. Odebrałam telefon. Po drugiej stronie odezwała się dziewczyna, z którą kiedyś pracowałam, i z którą nie widziałam się od ponad roku. Oczywiście padło pytanie co tam u mnie, więc powiedziałam jej w dwóch słowach o moim ostatnim roku. Usłyszałam, „…..ojej, pani Agnieszko, jest mi bardzo przykro….” Standardowa reakcja, a dziewczyna jest psychologiem klinicznym, więc przynajmniej teoretycznie powinna wiedzieć jak z kimś takim jak ja powinno się rozmawiać…..
Kilka dni temu rozmawiałam z takim młodym człowiekiem, który również biega, biega wyczynowo. Zobaczył moje zdjęcia z maratonu i tak jakoś o tym bieganiu zaczęliśmy gadać. Oczywiście padło pytanie, dlaczego ostatnio już nie biegam tych długich dystansów, więc odpowiedziałam dlaczego….. i usłyszałam standardowe „jest mi bardzo przykro…”. No cóż, dla osoby która spotyka mnie po raz pierwszy, informacja o moich przejściach onkologicznych może być lekkim szokiem. Bo po mnie już zupełnie nie widać mojej walki z chorobą. Na pierwszy rzut oka nie widać tego wszystkiego co mam już za sobą. Ale ja nie mam zamiaru tego ukrywać, nie mam zamiaru oszukiwać siebie i innych że wszystko jest tak jak było dawniej. Tak jest OK, ale nie jest tak jak było kiedyś.
Tak naprawdę, to chyba już wolę stwierdzenie, że nie widać po nie choroby, od sztandarowego „ jest mi bardzo przykro…..”. Bo ja na to zaczęłam odpowiadać: „A mnie NIE jest przykro!!!” No bo gdyby nie pasożyt, w moim życiu nie wydarzyłoby się tyle fajnych rzeczy. OK, straciłam rok. To prawda, ten rok gdzieś mi się zagubił, chociaż może ja już go po prostu nie chcę pamiętać. Ale na prawdę nie jest mi przykro. Zobaczyłam, że życie po chorobie, to życie z pasożytem z może wyglądać trochę inaczej. Pewnie to zabrzmi trochę głupio, ale chyba wiele osób się ze mną zgodzi, że choroba otwiera oczy, pokazuje inne drogi, inne możliwości, inne perspektywy. Nie wszyscy potrafią je dostrzec, ale ci co potrafią, wprowadzają w swoim życiu zmiany i to głównie zmiany na lepsze. Więc NIE jest mi przykro że pasożyt dopadł mnie, bo spróbowałam znaleźć pozytywne strony tej sytuacji i chyba mi się udało. Może jeszcze nie do końca, ale jestem na dobrej drodze. Dlatego właśnie NIE JEST MI PRZYKRO i proszę – nie mówicie już tak do mnie ……..
Kilka dni temu umieściłam na blogu (do którego wróciłam po wielu miesiącach) podobny tekst. http://ewamatuszewska.pl/index.php/2016/10/16/prosze-tylko-mi-nie-mowcie-ze/
Pozdrawiam Ewa
Moje życie po pasożycie jest inne. Ponownie chce mi się chcieć. Mam ochotę fajnie się ubrać. Zrobić makijaż. Wyjść do ludzi. Rozwijać swoje zainteresowania. Nie wiem czy to strach, przed tym, że jutra może nie być. Czy może odkryłam, że życie jest fajne; że bycie kobietą jest fajne. W każdym bądź razie mam zmiar korzystać z życia. Pozdrawiam serdecznie.