Już nic nie muszę – czyli o tym w jaki sposób pasożyt zmienia punkt widzenia.

Od kiedy pamiętam zawsze wszystko MUSIAŁAM zrobić. Musiałam wstać rano, musiałam odwieźć dzieci do szkoły, musiałam iść do pracy, musiałam zrobić zakupy, wykonać dziesiątki telefonów, coś załatwić, gdzieś pojechać, z kimś się spotkać, porozmawiać, wysłać maile, zapłacić rachunki, przypilnować żeby dzieci nie chodziły brudne, itd….. itp…..

I w pewnym momencie wszystko szlag trafił, bo pojawiły się: badania, lekarze, wizyty w szpitalu, terminy w szpitalu ……. i od tego wszystkiego już nie było rzeczy ważniejszych.

I okazało się że już nie muszę, bo wszystko można inaczej zorganizować. Oki, wymagało to trochę ekwilibrystyki i usprawnień logistycznych, ale się dało. Dzieci jeździły do szkoły, pomimo moich chemii i wizyt na Wawelskiej, w pracy też każdy wykonywał swoje obowiązki, w lodówce było coś do zjedzenia, samochód był zatankowany, a dzieci wracały do domu o przyzwoitej porze i nie chodziły ani brudne ani zaniedbane.

No cóż, a może to jest tak, że ja już pewnych rzeczy nie widzę tak jak kiedyś?? I chyba coś w tym jest, że pasożyt zmienia punkt widzenia. Coś za co dałabym się zabić jeszcze rok temu, dziś kwituję wzruszeniem ramionami – widocznie tak ma być. Są rzeczy ważne i ważniejsze i może zeszły rok był tym rokiem refleksji, że nie warto gnać gdzieś na oślep, bo w pewnej chwili, jedno badanie, wizyta u lekarza, jedna rozmowa, jeden telefon,  jeden mail, jedno spojrzenie i ……. świat staje na głowie. I co wtedy?

Więc ja już nic nie muszę, co najwyżej mogę. Pewnie jeszcze trochę czasu zajmie mi przeorganizowanie życia, ale powoli idę w tym kierunku. Że ja też jestem ważna. I że to nie jest tak, że muszę być dla innych, na każde zawołanie. Że wolno mi odmówić, że wolno mi zrobić coś dla siebie bez wyrzutów sumienia, że marnuję czas.

Zastanawiam się czasem, czy to właśnie dzięki pasożytowi zauważyłam że jeszcze mam jakieś marzenia do zrealizowania? Że przyszedł taki moment, że popatrzyłam na to swoje życie z boku? Że zatrzymałam się w tym pędzie w tym kołowrotku, że znalazłam chwilę na zastanowienie się nad tą gonitwą? No właśnie za czym?

Czy jeszcze warto mieć jakieś plany? Jakieś wyzwania? Coś do czego warto dążyć?

Czy warto wrócić do swoich zaniedbanych kiedyś marzeń? Tych odłożonych na półkę na wieczne nigdy? Z realizacją których czekało się na odpowiedniejszy czas? Który i tak nigdy by nie nastąpił?

Odpowiedź jest tylko jedna. Warto. I koniec. Kropka.

 

6 myśli nt. „Już nic nie muszę – czyli o tym w jaki sposób pasożyt zmienia punkt widzenia.

  1. Trzymam kciuki za Ciebie i twój powrót do siebie, to wielka szansa na spełnienie i wyzdrowienie. Jest w tym dużo nadziei i mimo wszystko optymizmu. Pozdrawiam

  2. Ten tekst właściwie mogłabym podpisać swoim imieniem…podobne przemyślenia..ale myślę,że my , te co to przeszłyśmy mamy wszystkie podobnie, życie ulega zmianie.Od nas zależy tylko co z tym zrobimy..Pozdrawiam. Trzymam kciuki za rejs:):)

    • Mogę tylko dodać, że te wspólne przeżycia sprawiają, że coś nas łączy i między nami jest taka dziwna nić porozumienia….. pozdrawiam 🙂

  3. Dokładnie tak jest. Do mnie dotarło to po terapii, kiedy mój brat stwierdził nonszalancko, że czas wrócić do obowiązków bo mama jest chora. Nic tak szybko nie nauczyło mnie rozumu w całym moim życiu. Jestem bardzo blisko z dziećmi po tej całej terapii i życie stało się właśnie takie spokojnie kochane. Planujemy razem dla nas i realizujemy poznawanie tego co kochamy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *