O pozytywnych aspektach „pasożyta”…….

Tak sobie patrzę wstecz na jakieś dwa ostatnie miesiące mojego życia i powoli zaczynam dochodzić do bardzo ciekawych wniosków. Myślę, że te wnioski nie dotyczą wszystkich pacjentów tak zwanych onkologicznych, ale na pewno jakaś ich część z czystym sumieniem podpisze się pod moimi przemyśleniami.

No bo jak już to nasze leczenie się skończy to stajemy często przed pytaniem – co dalej? No bo życie toczy się dalej, czas biegnie do przodu, pory roku się zmieniają, kwiaty kwitną, ptaki śpiewają i tak dalej. I co z tego że dla nas już nic nie będzie takie samo? Bo choroba to nasze życie postawiła na głowie…. Ale to życie toczy się dalej i tylko od nas zależy jak wykorzystamy ten pozostawiony dla nas czas…..

Na pewno są ludzie którzy już nigdy tak do końca się nie pozbierają, zawsze gdzieś ta choroba i jej objawy będę im towarzyszyć. Tylko czy warto aż tak bardzo roztkliwiać się nad sobą? Coraz częściej to ostatnio powtarzam, wszyscy po raku jesteśmy w jakimś stopniu niepełnosprawni. Jedni mniej, inni więcej. Jedni w bardziej widoczny sposób, inni w mniej widoczny. Ale żyjemy. I pomimo tego że czasem na prawdę trudno jest rano wstać z łóżka i przetrwać jako tako do wieczora, pomimo tych garści prochów, które musimy brać, pomimo „łamania” w kościach i stawach na zmianę pogody (w moim przypadku niestety nie tylko na zmianę pogody), to jednak jakoś się trzymamy i tylko od nas zależy jak sobie z tym dalszym życiem poradzimy.

Na to moje życie „po” raku, patrzę tak z trochę innej perspektywy. No bo gdyby nie ten pieprzony pasożyt to nigdy nie wzięłabym udziału w tylu fajnych projektach, nigdy nie poznałbym tylu wartościowych ludzi, nie poznałabym Kasi, Ani, Hany, Ewy, ani Małgosi, z którą przez ponad trzydzieści lat mieszkałyśmy na tym samym osiedlu, a nigdy się nie spotkałyśmy. Spotkałyśmy się dzięki temu że zachorowałyśmy na raka…… Taki paradoks.

Zastanawiam się na ile przypadkowe jest to co nas spotyka…… i to co ta choroba za sobą niesie…… Dobra, dobra, zaraz usłyszę że zaczynam filozofować, ale czy zastanawialiście się jakby to życie się potoczyło gdyby w pewnym momencie nie pojawił się w nim pasożyt? Czy wydarzyłoby się w nim tyle ile dzieje się teraz? Może tak, a może byłoby zupełnie inaczej. I znowu opowiadam trochę z mojego własnego podwórka, ale i bieganie i góry i różne moje działania z różnymi Fundacjami ……. czy to wszystko miałoby miejsce gdybym nie zachorowała? Czy w moim życiu wydarzyłoby się tyle dobrych i pożytecznych rzeczy? Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć i właściwie to teraz już nawet nie chce mi się nad tym zastanawiać.

Nigdy nie myślałabym że poznam tyle osób, z którymi będę się tak dobrze czuła. Może to prawda że nieszczęścia w jakimś sensie łączą ludzi. Że podobne problemy ze zdrowiem, podobne ułomności sprawiają że my „onkologiczni” jesteśmy sobie bliżsi. Może to kwestia wspólnych tematów? A może jest między nami jakaś chemia? Ale nie ta o której myślicie, tamta już jest za nami….

Ciężko to określić. Ta moja znajomość z Gosią jest chyba tego najlepszym przykładem, no bo niby zupełnie obca osoba, ale czy aby na pewno obca? Dzwonimy do siebie kilka razy w tygodniu i rozmawiamy o wszystkim, nie tylko o chorobie i naszych problemach zdrowotnych. O tym też, ale i o dzieciach – bo mamy dzieci w tym samym gimnazjum i o życiu z kotem, bo ja o kilku tygodni jestem szczęśliwą posiadaczką kota, a właściwie jak ją nazywam Koty, a Gosia koty ma już od dawna…… i na wiele, wiele innych najróżniejszych tematów…..

I tak to życie dla nas „onkologicznych” toczy się dalej……. i mam nadzieję że jeszcze trochę się potoczy……

35ddf2679c721ac1057ef68c6cb262ab

5 myśli nt. „O pozytywnych aspektach „pasożyta”…….

  1. Agnieszko ja też się cieszę, że Ciebie poznałam. Tak sobie dumam i odnoszę wrażenie, że w życiu chyba tak jest z jednej strony coś się wali (choroba) ale coś innego trzyma nas i daje siłę. Dla mnie tą siłą byli ludzie których spotkałam i spotykam od czasu kiedy usłyszałam diagnozę. Mam tylko nadzieję, że choroba odejdzie a tych pozytywnie nakręconych osób będzie coraz więcej na mojej drodze……a może to my po chorobie patrzymy innymi oczami na świat??

  2. Pani Agnieszko, tacy ludzie jak Pani dają mi siłę 🙂 Ja nie mam problemów onkologicznych (na Pani bloga trafiłam czytając artykuł o górach na fb) mam zupełnie inne problemy ze zdrowiem ale jak widzę dookoła takie osoby jak Pani to mam ochotę do działania. Jestem niestety osobą z tendencją do użalania się nad sobą a jak czytam takie teksty to czuję się silniejsza 🙂 Dziękuję Pani za to i za takiego bloga, będę sobie na niego zaglądać jak przyjdzie mi ochota poużalania się nad sobą 🙂

    • Przed chorobą też nie bardzo doceniałam co miałam, ale jak stanie się na krawędzi życia, to potem wiele rzeczy wygląda inaczej i nie jest to tylko moje doświadczenie……. Proszę cieszyć się tym co jest i zawsze widzieć szklankę do połowy pełną. Pozdrawiam serdecznie.

  3. owiedzialam sie 16.02 w swoje urodziny, swiat mi sie zawalil w tamtym momencie jestem juz po operacji, chemioterapii i radioterapi, maialam scan na glowe nie bylo przerzutow i teraz czekam na scan calego ciala. Cieszy mnie kazdy kto sie odezwie od mnie chociaz sa tez ludzie co sie odsuneli gdy powiedzialam na co choruje. 11.11 mam wizyte u onkologa i dowiem sie pewnie duzo innych rzeczy na teamt swojego zdrowia. Staram sie zyc zdrowo chociaz mam problem z papierosami i tabletkami przeciwbolowymi bo mam jeszcze Fibromyalgie, Rano wstaje cala obolala. NO ale coz pare cwiczen i tabletki daj mi siel na to aby zadbac o siebie. Pozdrawiam wsztskich ktorzy sa chorzy i polecam modlitwe ,, Do SW RITY” ktora jest od sparaw nie dozalatwienia. Ona pomaga rozwiazac takie sprawy ja juz sie przekonalam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *