Czy jeszcze kiedyś będę mogła powiedzieć że jestem zdrowa?

Dobre pytanie.  Tylko czy powinnam je zadawać? Przez ostatnich kilka tygodni wiele osób przedstawiało mnie jako tę która wygrała z rakiem. Czy aby na pewno? Na pewno – to takie stwierdzenie bardzo dobrze brzmi medianie. I chwyta za serce. I gra na emocjach. I dobrze się sprzedaje na wizji zwiększając oglądalność różnych programów. Ale tak obiektywie parząc na ostatni rok mojego życia można dojść do wniosku, że na pewno wygrałam bitwę, bardzo ważną bitwę. Ale co będzie dalej?

W grudniu minęło pół roku od zakończenia mojego leczenia. Tego intensywnego leczenia czyli chemii, radioterapii i dochodzenia do siebie po operacji. Sporo przez te pół roku się wydarzyło: góry, bieganie, blog, moja współpraca z kilkoma Fundacjami i to że to co robię zostało zauważone, że gdzieś tam zaistniałam medialnie z moim pasożytem i tym że z nim żyję i mówię o tym głośno. Ale czy to że staram się żyć normalnie i w miarę normalnie funkcjonować znaczy że jestem zdrowa?

Cały czas biorę leki, cały czas cyklicznie odwiedzam Wawelską i innych lekarzy którzy cyklicznie sprawdzają stan mojego zdrowia. Przez te pół roku kilka razy robiłam USG, byłam w szpitalu, czekałam na histopatologię. Walczyłam z krwią, zresztą walczę nadal, bo leukocyty to mam jeszcze w miarę, ale czerwone krwinki – niestety nadal ledwo powyżej 3 i niestety sok z buraków nadal  musi być moim stałym przyjacielem – niestety bez wzajemności.

Cały czas biorę leki i różne inne typu: magnez, tran, kwasy omega i glukozaminę na stawy. Listopad i grudzień upłynął mi na większej ilości badań i wizyt w szpitalu. Zrobiłam mammografię, rentgeny, kolejne USG. Dobrą wiadomością jest to że nie mam żadnych zmian i na razie wszystko jest ok. Ostania listopadowa histopatologia też. No ale byłoby za pięknie gdyby wszystko było w porządku. Z przyczyn różnych i po długiej analizie moich wszystkich wyników moja pani dr postanowiła zmienić mi leczenie. Niestety po kilku miesiącach na tamoksifenie mój organizm się zbuntował. A więc czas na zmiany…..

W połowie zeszłego tygodnia Kasia przywiozła mi już wszystkie leki (bo niestety leki „rakowe” trzeba zamawiać w hurtowni, rzadko kiedy są w aptece „na stanie”) tylko jak poczytałam sobie skutki uboczne to stwierdziłam że zacznę je brać już po wszystkich świątecznych imprezach – Jasełkach, Koncertach, Kiermaszach i innych przedstawieniach i Wigiliach kiedy musiałam być „na chodzie”. I dobrze że zaczekałam i zaczęłam od soboty. Weekend przeleżałam, nie miałam siły chodzić. A od poniedziałku mam taką grypę „po lekową”, czyli wszystkie objawy grypy, ale tak naprawdę chora nie jestem. Dziwne uczucie; katar, zatkane zatoki, ból w mięśniach i stawach, cały czas jestem zmęczona, nie mam siły wstać. Mam nadzieje że za chwilę to wszystko przejdzie, no ale święta były ciężkie i na lekach przeciwbólowych.

I jeszcze jedna rzecz, która mnie trochę przeraża. Puchnie mi ręka. I jest to taki typowy obrzęk limfatyczny. Od czasu operacji mam taką chyba obsesję obrzęku. Może dlatego że napatrzyłam się na Wawelskiej na kobiety z opuchniętymi rękami. A potem na Ursynowie też, spuchnięte ręce, w specjalnych rękawach, oklejone plastrami…. Bardzo na mnie ten widok wtedy podziałał. Uczciwie ćwiczyłam, masowałam rękę, przedramię, używałam specjalnych kremów, oliwek i przez tyle miesięcy było OK. Nie wiem co się stało, za mało ćwiczyłam? Za dużo? Co zaniedbałam? Nie mam pojęcia. Znowu bardzo skupiam się masowaniu i ćwiczeniach, ale chyba będę musiała pójść gdzieś na masaż, taki typowy drenaż limfatyczny i chyba zajmę się tym zaraz po świętach.

To jak to jest z tym moim zdrowiem? Dobrze czy nie tak bardzo? Myślę że patrząc na to wszystko czego doświadczyłam – jest nie aż tak źle. Zobaczymy jak mój organizm będzie tolerować nowe leki – bo na razie po tygodniu to za krótki czas żeby o tym mówić. Czyli kolejne wyzwanie przede mną. Kolejne zadanie i problem do rozwiązania – zdaje się już na Nowy Rok.

rehabilitacja-po-mastektomii1

 

2 myśli nt. „Czy jeszcze kiedyś będę mogła powiedzieć że jestem zdrowa?

  1. Czytam Cię i mam strasznie mieszane uczucia. To nie ma nic wspólnego z tym co piszesz. Tu bardzo się cieszę, że czytam o tym codziennym po polsku, szczerze i od serca. Za to bardzo dziękuję. Ale jak czytam co mnie czeka, czytam przez co przeszłaś i to wszystko co się dzieje to chce mi się nad nam nami płakać… Ale za chwilę się otrząsam i nie ma że boli. Trzeba się pozbierać, działać, walczyć o normalność i normalnie nie dać się ściągać w te ciężkie myśli.
    Przypomniała mi się koleżanka z fb i rozmowa z jej ojcem 30 lat temu o jej walce z rakiem jako jeszcze dziewczynce. Muszę to opisać jako odpowiedź na Twój wpis.
    Wierzę, że będziesz zdrowa i musisz też w to wierzyć. Zwątpienia są ludzkie byle nie za często ;))

    • wiesz co, każdy przez to przechodzi, jedni znoszą to lepiej inni gorzej, ja przeszłam już tyle, że nie wyobrażam sobie że może być gorzej, a przed Tobą walka, która ma być wygrana. I jak Ty w to wierzysz to już jesteś w połowie drogi. A że samopoczucie będzie różne i to fizyczne i to psychiczne – nie cóż nie będę kłamać że będzie inaczej. Sama mam chwile załamania i to chyba jest normalne, tylko potem trzeba się pozbierać i iść dalej do przodu, czego Ci z całego serca życzę.
      miło było mi przeczytać, że cieszysz się z mojego pisania po polsku, ja czasem chciałabym poczytać po angielsku to znaczy coś mądrego w poprawnej, czystej angielszczyźnie, bo czasem mam wrażanie że się cofam i coraz mniej ten język rozumiem. Pozdrawiam 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *