O spadku odporności czyli o chorowaniu w trakcie leczenia.

Podobno rak to choroba która dopada nas wtedy, kiedy nasz system immunologiczny szwankuje. A potem w trakcie leczenia może być już tylko gorzej. Takie dwa stwierdzenia słyszymy bardzo często. Ale czy to jest prawda, czy mit? Coraz częściej możemy przeczytać że rak to choroba która przytrafia się komuś po ciężkich przejściach, komuś kto przewlekle chorował, kto stracił odporność. Nie wiem czy to prawda, ale skoro coraz więcej fachowców o tym pisze to pewnie coś w tym jest.

Kiedy wiemy już że siedzi w nas pasożyt, zwykle następuje planowanie leczenia, czyli rozmowa z lekarzem podczas której dostajemy wszystkie informacje co może się wydarzyć w trakcie leczenia, jak możemy się czuć, na co należy uważać, jakie leki kiedy brać. Faktem jest że chemia i naświetlania osłabiają organizm. Ale czy aż tak bardzo? To już chyba jest kwestia bardzo indywidualna. Znam wiele dziewczyn, które przeszły leczenie podobne do mojego, wiele osób z innymi pasożytami, którym trzeba było przekładać kolejne wlewki, czy kolejne naświetlania właśnie ze względu na szwankujące zdrowie. Skoro jesteśmy mniej odporni to normalne jest to, że łapiemy wszystkie świństwa fruwające w powietrzu. Najprościej byłoby się odizolować, ale często tak się po prostu nie da. Szczególnie w okresach przejściowych czyli wiosenno-jesiennych jesteśmy bardziej podatni na wszelkie wirusy i bakterie wokół nas. Większość osób które znam w mniejszym lub większym stopniu miały jakieś przejścia z chorobami w trakcie leczenia. Czasem były to zwykłe przeziębienia, czasem coś poważniejszego z antybiotykiem, ale zwykle coś było. Nie wspomnę już o problemach z krwią, bo z tym to chyba boryka się każdy.

Znowu zacznę od siebie i moich doświadczeń. Nie wiem, czy znowu miałam szczęście, czy jestem ewenementem, bo – już kiedyś o tym pisałam – chemię przeszłam jak burza. Oprócz ogólnego osłabienia i typowych problemów z spadkiem czerwonych krwinek nie złapałam żadnego świństwa. A moje wlewki trwały od października do lutego, czyli w takim trudnym okresie pogodowym. Zastanawiałam się nad tym wiele razy i wspólnie z lekarzami dochodziliśmy do wniosku, że poprzez moje kilkuletnie bieganie bardzo podniosłam swoją odporność. Przez ostatnie trzy lata przed pasożytem, praktycznie w ogóle nie chorowałam. Ale cały czas regularnie biegałam i w deszczu na jesieni, i w lato przy dość wysokiej temperaturze, i w zimie jak leżał śnieg, i przy mrozie do -10 stopni. To moje bieganie przy każdej pogodzie dało mi trochę więcej siły do walki z pasożytem, dlatego cały czas twierdzę, że startowałam w tej mojej walce z troszeczkę lepszego poziomu niż przeciętny człowiek.

Przez całą chemię pracowałam, raz mniej raz więcej, ale praktycznie codziennie byłam w pracy. Pracuję z dziećmi, więc moja Pani Dr poradziła mi żebym bardzo uważała, wiadomo, dzieci to skupiska wszelkich wirusów. Zrobiłam więc jedną ważną rzecz. Oddałam wszystkie zajęcia które prowadziłam bezpośrednio z dziećmi i ograniczyłam kontakt z nimi do minimum. Ale mam też własne dzieci, więc musiałam bywać w ich szkołach, na imprezach szkolnych, klasowych, zebraniach, tego nie dało się ograniczyć. I pomimo tego wszystkiego udało mi się nie złapać żadnego świństwa.

Z krwią też radziłam sobie stosując różne „szamańskie” metody i słuchając tak zwanych „mądrości narodu” czyli warzywa i owoce – głównie czerwone; buraki, marchewka ale też pietruszka, granaty, żurawina, wszelkie suszone owoce typu figi, daktyle, morele i różne orzechy i migdały. I czerwone mięso. Ograniczyłam kawę, ale za to piłam dużo zielonej i białej herbaty. I miętę jak miałam problemy z żołądkiem w pierwszych dniach po wlewce.

Naświetlania za to zniosłam dużo gorzej, ale może po prostu po kilku miesiącach leczenia mój organizm stanowczo miał już wszystkiego dość. Jednak pomimo bardzo dużego osłabienia i ciągłego zmęczenia nie chorowałam. Tylko że moje naświetlania były w maju, więc to nie był typowy czas na chorowanie. Wiosna, ładna pogoda, to wszystko chyba miało wpływ że to moje samopoczucie nie było aż takie fatalne.

To jak to właściwie jest z tym chorowaniem w trakcie leczenia?

Myślę że ważnych jest kilka czynników.

Po pierwsze – nasze nastawienie psychiczne, to o czym mówią lekarze. Pozytywne nastawienie do tego że dam radę i że poradzę sobie z pasożytem bardzo pomaga.

Po drugie – nie wolno się forsować i zgrywać silniejszego niż się jest. Trzeba słuchać swojego ciała. Jestem zmęczona – odpoczywam. Jestem śpiąca – śpię. Nie mam siły żeby wstać teraz – wstaję za godzinę.  Ale tutaj trzeba być uczciwym samemu ze sobą. Bo jak są lepsze dni i mam więcej siły to trzeba normalnie funkcjonować.

Po trzecie – trzeba trochę więcej o siebie zadbać. Zwracać większą uwagę na to co jemy, bo to daje nam wewnętrzną siłę i odporność. Nauczyć się słuchać własnego ciała i zapewniać mu to czego najbardziej potrzebuje – snu, odpoczynku, ale również dostępu do świeżego powietrza, spacerów, trochę aktywności fizycznej.

I po czwarte – współpracować z lekarzami. Zakładam że mamy dobrych lekarzy, takich którzy odpowiedzą na nasze pytania i krok po kroku przeprowadzą przez całe leczenie. Ja takich miałam. Zawsze szłam do mojej Pani Dr „przygotowana”, czyli z cała litanią pytań i wątpliwości, które po kolei były omawiane. Więc po każdej wizycie wychodziłam mądrzejsza i z przekonaniem, że wiem więcej i dam sobie radę z pasożytem.

Nie wiem czy napisałam tutaj coś odkrywczego. Chyba nie. Może raczej zebrałam do kupy kilka ważnych rzeczy, które powinniśmy wiedzieć. Każdy z nas jest inny, każdy ma inną odporność i inną podatność na łapanie bakterii i wirusów. Ale każdy może chociaż trochę nauczyć się słuchać własnego ciała i jego potrzeb i z tym ciałem „współpracować”. Bo jeżeli kiedykolwiek przydarzy nam się jakaś nieprzewidziana choroba łatwiej będzie nam z nią walczyć, kiedy nasze ciało będzie silne, sprawne i bardziej odporne na zarazki.

4 myśli nt. „O spadku odporności czyli o chorowaniu w trakcie leczenia.

  1. Dzięki po raz kolejny. To prawda że nic odkrywczego, ale dla mnie która jestem w tej drodze przez chemię i radioterapię dopiero przed progami startowymi to wszystko co piszesz, jest bardzo cenne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *