Każdy kiedyś musi odejść, czyli o tym czy trzeba bać się śmierci……..

Jakiś czas temu rozmawiałam via Messenger z Jolą. Jola mieszka w Anglii i często komentuje to co piszę, więc można powiedzieć że znamy się trochę wirtualnie. Jola walczy z pasożytem i powiedziała mi że czeka na przyjazd do Polski, bo wtedy będzie mogła kupić książkę księdza Kaczkowskiego. Więc, żeby Jola długo nie czekała, wysłałam jej swój egzemplarz. Ale zanim wysłałam książkę, jeszcze raz ją przeczytałam. Zdarzyło mi się już kilka razy przeczytać książkę napisaną przez osobę chorującą, jeszcze zamian zachorowałam. A potem, już jako pacjentka onkologiczna, sięgnąć po nią znowu. Tak było np. z Chustką, tak jest też z książkami księdza Kaczkowskiego.

Tym razem jakoś tak bardziej przemówiło do mnie to co ksiądz Kaczkowski napisał o odchodzeniu, o śmierci. Może zwróciłam na to bardziej uwagę, bo w ostatnim czasie w moim otoczeniu odeszło sporo osób. Takich osób, którym pasożyt bardzo pomógł odejść. Może tekst, który zamieściłam niedawno o śmierci dzieci i Wasze komentarze pod nim uświadomiły mi, że jest to temat bardzo zaniedbany, zepchnięty gdzieś na sam koniec tematów do rozmów. Czy to znowu nasza polska zaściankowość? Temat nas nie dotyczy, więc nie istnieje. Czy aby na pewno? Jednak im częściej pasożyt atakuje naszych bliskich, tym bardziej należy ten temat wyciągać na światło dzienne.

Dlaczego boimy się śmierci? Przecież, jak ktoś kiedyś przewrotnie powiedział, śmierć jest nieodzowną częścią naszego życia. Taki paradoks. Bo jednego możemy być pewni. Właśnie tego, że kiedyś umrzemy. Ksiądz Kaczkowski w bardzo prostych słowach nam to tłumaczy i wie o czym mówi, bo doświadcza takich sytuacji bardzo często. No więc, dlaczego boimy się śmierci? Generalnie dlatego, że jej nie znamy, nie wiemy czym ona jest, a zwykle to co nieznane budzi w nas strach. To normalne uczucie. Zawsze trzeba walczyć o życie ludzi chorych, działać, szukać kolejnych możliwości, radzić się innych lekarzy, robić kolejne badania. Ale przychodzi czasem taki moment, że choroba tak bardzo wyniszcza organizm, że trzeba w tej walce się zatrzymać i te ostatnie miesiące, tygodnie, czy dni poświęcić po prostu na poprzebywaniu z osobą odchodzącą, na wspólne rozmowy, spełnienie ostatnich próśb, marzeń, wyjaśnieniu sobie wielu spraw….

Wydaje mi się że wiemy kiedy ten moment nadchodzi, ale nie chcemy się do tego przyznać. A może w walce o życie, o inne leczenie, inne możliwości, tak bardzo trudno jest ten moment zauważyć. Boimy się nawet pomyśleć o tym, że osoba nam bliska może odejść. Zastanawiające jest to, jakim wielkim tabu jest dla nas ten temat i dlaczego nie chcemy o nim rozmawiać.

Wydaje mi się że do tego trzeba dojrzeć. Znowu powiem na własnym przykładzie. Moja Mama chorowała krótko. Nikt u Mamy nie podejrzewał raka, leczono ją na coś zupełnie innego. A potem, to już poszło bardzo szybko. Jak tak patrzę z perspektywy czasu, to podczas choroby Mamy nie przyjmowałam w ogóle do wiadomości, że Ona może odejść. Przecież była zawsze i tak miało pozostać. Nie byłam na tę śmierć przygotowana, nie potrafiłam o niej rozmawiać. A może to było tak, że potrzebowałam kogoś, z kim na ten temat mógłbym pogadać? Kogoś kto by mi wytłumaczył jak to jest, czego mogę się spodziewać…. Nikogo takiego nie miałam, niestety. Gdybym chociaż poczytała na ten temat coś mądrego, na przykład właśnie to co napisał niedawno ksiądz Kaczkowski. Wtedy nie miałam takiej możliwości, nie zadbałam o to, żeby oswoić się z myślą, że Mama może odejść. Pamiętam natomiast jak bardzo zadziwiające dla mnie było to, że pomimo tak wielkiej straty dla mnie, nic poza tym się nie zmieniło. Czas się nie zatrzymał, słońce dalej świeciło, ptaki śpiewały, kwiaty kwitły, ludzie biegali zajęci swoimi sprawami, samochody jeździły, życie tyczyło się dalej. Tylko dla mnie zmieniło się wszystko. A najgorsze było to, że udając, że nic się nie dzieje i że Mama przecież MUSI wyzdrowieć, nie zdążyłam z Nią porozmawiać. Przez całe nasze życie nawarstwiają się tematy, o których nigdy nie ma okazji porozmawiać. Zawsze jest coś ważniejszego, pośpiech, odkładanie na później. Na wiele tematów nie zdążyłam z Mamą porozmawiać, nie zadałam Jej wielu pytań, nie przegadałyśmy wielu spraw. Teraz tego żałuję, bo wiele z moich pytań pozostanie już bez odpowiedzi. Wiem, że to niczego nie zmieni, ale gdzieś tam w środku mam takie poczucie, nie załatwionych spraw, niedokończonych rozmów. I to mnie boli. Teraz boli, bo wtedy, wydawało mi się że jest jeszcze dużo czasu na rozmowy.

Niedługo później, kiedy zachorował mój Tato, było mi trochę łatwiej. I było zupełnie inaczej. Lekarz Taty wiele spraw mi wytłumaczył. Zresztą porównując do tego co działo się z Mamą, wiedziałam już czego mam się spodziewać. Przez ostatni miesiąc życia Taty, wspólnie przygotowaliśmy się na Jego odejście, chociaż też zdarzało mi się odsuwać od siebie ten temat, to byłam już dużo bardziej świadoma tego co nieuniknione. Rozmawialiśmy o wielu rzeczach, przegadaliśmy wiele spraw, o których wcześniej nie było okazji porozmawiać. I to było nam obojgu bardzo potrzebne. Później bardzo namacalnie doświadczyłam tego, o czym mówią pracownicy hospicjów – że rodzina nie daje choremu odejść. Za wszelką cenę chce się tę osobę jeszcze na trochę zatrzymać na tym świecie. Ja tego nie zrobiłam. Nie woziłam Taty do szpitali, nie kazałam podłączać tysięcy kroplówek. Tato zmarł w domu, we własnym łóżku wśród nas, swoich najbliższych. Po prostu pozwoliliśmy mu odejść w spokoju. I to chyba było najlepsze co mogliśmy zrobić.

Śmierć naszych bliskich, to bardzo trudny temat, ale nie można udawać że nic się nie dzieje, skoro tak nie jest. Trzeba nauczyć się o śmierci rozmawiać, bo prędzej czy później ona pojawi się koło nas, koło naszych bliskich i wtedy będzie odrobinę łatwiej. Takie jest moje zdanie……

 światło

9 myśli nt. „Każdy kiedyś musi odejść, czyli o tym czy trzeba bać się śmierci……..

  1. Kiedyś bardzo mądrze powiedział Stanisław Lem. Człowiek boi się śmierci, martwi się o bezkresny czas nicestwa. Ale nie martwi się tym bezkresem kiedy go jeszcze nie było na świecie. Co będzie jak mnie nie będzie? To co było jak nmie nie było 😉 Mnie to pokrzepia w walce z moimi problemami. Cieszę się ,że ojciec mi czytał Lema mimo że tego wcześniej nie rozumiałem.” O Baratario transmogryfikacjo która cholenderujesz nad nami ” Ważne jest DZIŚ.

  2. Witaj, ja walczę również z chorobą. Od 24 lat zmagam się z reumatoidalnym zapaleniem stawów. Muszę przyznać, że jest to również okropny pasożyt;) doprowadził do mojej niepełnosprawności…eh…oj wiele krwi mi napsuł. Ale wiem, że nie wolno się poddawać i trzeba walczyć dalej! Pozdrawiam cieplutko.

  3. Moje „zwierzątko” pojawiło sie w moim cycku blisko 5 lat temu. To był ten przełomowy moment w zyciu, kuedy dotarło do mnie rowniez to, ze smierć po prostu jest. Przywykłam do niej, choć lek przed nia pozostanie, ale juz innego rodzaju. Mojej kilku letniej córce, książkę dla dzieci o gęsi, śmierci i tulipanie. Gdzie tak pięknie i prosto tłumaczy się dzieciom co to jest śmierć. I że w sumie, to ona jest przy nas juz od urodzenia. Czeka tylko najwłaściwy moment. Ale jak napisałaś – to coś innego, nieznanego i trudno nam to zrozumieć. Życzę siły i wytrwania i zdrowka!!

  4. Mi również nie przyszlo do głowy ze moja mama może umrzeć.Dosłownie wszystkiego doświadczyłam co ty.Tez moja mama krótko chorowała.Rak szybko ja zabrał.To byl szok dla nas wszystkich.Nie mam pojecia dlaczego wtedy nie poczytałam nic o zbliżającej się śmierci a przeciez te wszystkie oznaki moja mama miala tylko ich nie widziałam.Masz rację ze to tych spraw związanych ze śmiercią trzeba dojrzeć.mam jeszcze tatę i teraz jestem przekonana ze inaczej sie zachowam niz przy mamie.Tez mam dużo pytań których jej nie zadalam.na zawsze zostaną bez odpowiedzi

  5. Jestesmy dusza w ludzkim ciele….na chwile….:) Bardzo duzo pomoglo mi sluchanie ludzi ktorzy mieli doswiadczenia z pogranicza smierci! Wspaniale relacje…:) Wracamy do domu, o ktorym apomnielismy w gestosci tej ziemskiej materii! czasem mamy przeblyski ale tylko czasem 🙂 Pozdrawiam cieplo!

  6. Mimo świadomości śmierci najbliższej osoby ciężko się o tym rozmawia ,Masz racje trzeba wyjaśnić sobie wszystko .Zapewnić o swojej miłości i poświęcić się choremu.Mój mąż choruje od roku jest wyczerpany chorobą najbardziej boi się leżeć w trumnie w zimnie i w wodzie pragnie żeby go skremować .Jego słowa wywołały u mnie potok łez ,ale gdybyśmy o tym nie rozmawiali zapewne nie zrobiłabym tego ,Przygotowujemy się oboje do jego odejścia czy jest z tym lżej chyba tak ,Chociaż każdy z nas liczy po cichu na cud .

  7. Umknął mi ten tekst gdzieś 🙂 A temat ważny i chyba ja ze swoim rakiem mam dużo szczęścia. Moja córka była ratownikiem, teraz pracuje z ludźmi, którym los nie rozdał dobrych kart, a te które dostali to pakiet traum i chorób nieuleczalnych. Pewnie dlatego było nam trochę łatwiej zmierzyć się z tematem śmierci. Doszło w pewnym do takiego absurdu,, że na moje lęki odpowiadała zabawą w te lęki. Znamy się obie od podszewki i od serca i pewnie dlatego wie, kiedy zażartować, a kiedy poważnie rozmawiać. Czego nauczył mnie rak? Że należy mieć testament, nawet kiedy jest dobrze, bo my wiemy, że nagle może zrobić się do dupy i może zabraknąć czasu. Trzeba mieć spisane wszystkie ważne dane, których nie podyktujemy, a których odzyskiwanie może być kłopotliwe. I mnóstwo drobiazgów. U mnie jest to pozaklejane w kopertach gdzieś w szufladzie o czym wiedzą moi bliscy. I wiecie co, mi to pozwoliło się uspokoić. Oczywiście musiałam tłumaczyć że nie zamierzam umrzeć bez walki, ale nie zamierzam też śmiercią narobić kłopotów bliskim. Bo czymże jest śmierć? Odejściem od bliskich. Zostawieniem ich bez naszego wsparcia. A czy ten sen ma z drugiej strony jakieś przebudzenie? Każdy sobie jakoś to tłumaczy. Ja wychodzę z założenia, że ważne jest to co dzisiaj, teraz, a o jutrze będziemy rozmawiać jutro. Pozdrawiam serdecznie i ksiądz Kaczkowski to mądre podejście do życia i tego co na końcu życia…..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *