Zawsze lubiłam jazdę na nartach. Czekałam na zimę, żeby pojechać w góry. Ale tak jak latem lubię po górach chodzić, tak zimą zdecydowanie wybieram narty. I co roku na tych nartach jeździłam. Ostatni raz zimą w 2013 roku. W zeszłym roku miałam przerwę. Na przełomie stycznia i lutego skończyłam chemię, więc w ferie głównie leżałam i dochodziłam do siebie, żeby zregenerować się przed operacją.
W tym roku ferie wypadły w drugiej połowie stycznia, a ja tak naprawdę pozbierałam się po mojej grudniowej zmianie leków jakiś tydzień po Nowym Roku – może chwilę później. Nawet nie myślałam o tym żeby jechać na narty. Ale dzieci zaczęły naciskać….
Nigdy nie wyjeżdżaliśmy w ferie, zawsze po feriach, bo w ferie to co roku to samo – tłum ludzi, kilometrowe kolejki do wyciągów, notoryczny brak miejsc i ceny z kosmosu – wiadomo przyjeżdża Warszawka…… W tym roku jednak inny termin niż ferie nie wchodził w grę. Syn jest w pierwszej klasie gimnazjum, nowa szkoła i już „poważna” nauka zobowiązuje, więc pozostał wyjazd tylko w ferie. To była krótka decyzja podjęta w 5 minut i na wariackich papierach. Jedziemy w ferie. Tak naprawdę było mi trochę wszystko jedno. Nie do końca mieliśmy przekonanie że ta odrobina śniegu się utrzyma i dotrwa do ostatniego tygodnia stycznia, a ja miałam poważne wątpliwości czy dam radę z tymi nartami, czy w ogóle odważę się jeździć. Jednak wszyscy potrzebowaliśmy zmiany otoczenia, chwili oddechu i odrobiny odpoczynku. Doszliśmy do wniosku, że nie straszne nam kolejki do wyciągów, tłumy ludzi i ewentualny brak śniegu – jedziemy na luzie i trochę w ciemno i najwyżej zamiast nart będą spacery, głównie w moim przypadku.
Wybór padł na Krynicę Górską. Już za Kielcami zaczął pojawiać się na polach szron, a od Tarnowa z każdym kilometrem pięliśmy się w górę i śniegu było coraz więcej.
Krynica, a szczególnie Jaworzyna przywitała nas piękną zimą. Dawno nie widziałam tak pięknej i bajkowej scenerii. Zaśnieżone drzewa, wszystko białe i skute lodem zupełnie jak w Krainie Lodu. Wjechaliśmy na samą górę. Nigdy przedtem nie byłam na Jaworzynie, a to miejsce okazało się bardzo dobrze zorganizowanym kompleksem narciarskim. Gondola na sam szczyt jedzie piorunem, a na górze jest kilka wyciągów do wyboru – orczyki lub kanapy. Pomimo że nie wszystkie były czynne, tych działających wystarczyło dla wszystkich narciarzy.
Przypięłam narty …….i pojechałam. Może ten pierwszy zjazd był trochę asekuracyjny, ale po pół godzinie przestałam się zastanawiać nad moją „niepełnosprawną” prawą stroną ciała. Zdaje się że Agata napisała mi później na fejsie, że nie miałam się czego obawiać bo z jazdą na nartach jest tak jak z pływaniem czy prowadzeniem samochodu – tego się nie zapomina. I to prawda. Nie miałam z tą jazdą żadnych problemów, choć przewróciłam się kilka razy, ale raczej niegroźnie. Ze szczytu Jaworzyny na sam dół jest ponad 2,5 kilometra i ta trasa wcale nie była dla mnie za długa. Wręcz przeciwnie, cieszyłam się tą jazdą prawie tak samo jak moje dzieci, bo – mówiłam już to niedawno – jazda na nartach zawsze sprawiała mi bardzo dużą frajdę. Jeździliśmy w kółko pilnując tylko żeby ktoś na nas nie wpadł, bo niestety różnych narciarzy-wariatów nie brakuje i kilka razy widzieliśmy na stoku ratowników z toboganami i na skuterach.
Spędziliśmy na nartach cały tydzień, a wszystkie moje obawy co do mojej jazdy i tego czy sobie poradzę i czy dam radę były niepotrzebne. Nie miałam problemów z kondycją, z bolącymi mięśniami, z tym że mam jeszcze za słabe nogi, że złapię zadyszkę. Wręcz przeciwnie, świeże górskie powietrze dobrze na mnie wpłynęło, a moje nogi zdały ten egzamin bez żadnych problemów. Żadnego bólu w mięśniach, żadnego osłabienia, a kilka razy zdarzyło mi się pociągnąć ciurkiem te dwa i pół kilometra za jednym zamachem. Skłamałabym gdybym powiedziała, że nie byłam zmęczona. Byłam, ale to było takie zmęczenie, które dawało kopa, żeby następnego dnia znowu przypiąć narty i pójść na stok. Właśnie takie zmęczenie było mi potrzebne. Zmęczenie fizyczne z absolutnym wyłączeniem głowy i myślenia o tych wszystkich codziennych sprawach, które zostawiłam na tydzień. I do pacy nie dzwoniłam, z Kasią rozmawiałam tylko raz, a do Ani zadzwoniłam dwa razy, bo jednak parę rzeczy trzeba było omówić – ale to była całkiem niezła średnia jak na tydzień nieobecności….
I jeszcze jedna ciekawa obserwacja, nie było tłumów ludzi, co oznaczało że nie było żadnych kolejek do wyciągów. I tak naprawdę jeździliśmy non stop. Schodziliśmy ze stoku około 16.00 – bo wtedy powoli zaczynało się już ściemniać. W plamach mieliśmy jeszcze łyżwy, ale już po południu nie było na nie siły.
Ten wyjazd to był taki kompletny reset, zostawienie wszystkiego na tych kilka dni. I taki reset był mi bardzo potrzeby. Czasem szybkie i wbrew pozorom głupie decyzje okazują się słuszne. I tak było w tym naszym przypadku.
Super 🙂 ciesze się że wypoczelas i oderwałas się od szarej rzeczywistości. Pozdrawiam
Kraina Lodu rządzi! Bajka i sport to samo zdrowie dla duszy i ciała!!! Pozdrawaim cieplutko
Dokładnie tak jest 🙂 dzięki 🙂 pozdrawiam 🙂
Zgadzam się z moimi przedmówcami, fajnie ze wróciłeś kochany. Aktywność fizyczna ma bardzo spory wpływ na samopoczucie człowieka, nie tylko fizyczny ale także psychiczny. Pozdrowienia dla Ciebie.