Kiedy zabrałam Halince ster było już prawie widno. Chwilę po mnie pojawił się Michał, a za chwilę Bożenka. Jak już trochę oprzytomniałam, obejrzałam się za siebie i zobaczyłam widok, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam. Jak otworzyłam paszczę, żeby powiedzieć Bożence, że nie mam jak dostać się do telefonu żeby zrobić zdjęcie, to zauważyłam, że ona znika pod pokładem. Po kilku sekundach pojawiła się z aparatem i został uwieczniony właśnie taki widok.
Zawsze powtarzam, że dla takich widoków warto żeglować. Później Hana powiedziała mi że ta poświata była nad horyzontem całą noc. Dziwny widok, ale na pewno piękny i niezapomniany. Postałam za tym sterem coś koło dwóch godzin. Potem zaczęłam czuć w nogach, a przede wszystkim w kręgosłupie moje balansowanie przy pokonywaniu każdej fali. A fala nadal była dość wysoka. Zmienił się wiatr, bo wiał od rufy, więc nie bujało już tak bardzo jak poprzedniego dnia, ale fala nadal był spora. Ciekawe, że nie bolały mnie ręce, a przecież ster trzymałam mocno. Najbardziej czułam kręgosłup. Zmienił mnie Michał. Postałam jeszcze chwilę w kokpicie gapiąc się na AIS-a i wszystkie statki w pobliżu. Na lewej burcie mieliśmy autostradę i jeden po drugim z różną prędkością w obie strony mijały nas transportowce. Zadziwiające było to czego to ludzie nie przewożą, bo widzieliśmy chyba wszystkie możliwe kombinacje. Najciekawsze dla mnie były – chyba części ogromnych wiatraków. Zastanawialiśmy się przez chwilę jak to wszystko jest mocowane, że przy tak sporej fali nic nie wylatuje za burtę. Jednak nasze dywagacje zostały przerwane, bo zauważyliśmy, że płynie na nas „coś”, co przybliżało się w tempie 42 węzłów (słownie czterdziestu dwóch) – przynajmniej tak wynikało z AIS-a. Michał patrzył zdziwiony – to na AIS-a, to na to „coś”, co przed chwilą było kropką na horyzoncie, a teraz rosło w zawrotnym tempie i pruło prosto na nas. Po kilku minutach okazało się że jest to taki nieduży katamaran pasażerski, który faktycznie zasuwał w tempie zawrotnym. Przeszedł nam za rufą i to w niedużej odległości. Zostawił za sobą taką falę, że porządnie nas wybujało. Nie myślałam, że można się tak szybko przemieszczać po wodzie. Za moment widzieliśmy go już tylko na AIS-ie i to też tylko przez niedługą chwilę. Zadziwiające jest to co można spotkać na wodzie. Zastanowiły mnie jeszcze przez chwilę te wszystkie żaglówki, które napotkaliśmy, a których AIS nie widział. Później dopiero pogadaliśmy z Michałem i z Kapitano, że przecież nie wszystkie jachty mają urządzenia pozwalające na to żeby je „zobaczyć” na ekranie. Po raz kolejny przekonałam się, jak ważna jest obserwacja tego co dzieje się wokół nas.
Mieliśmy jeszcze jedną przygodę na wachcie Kasi i Andrzeja, o której dowiedziałam się dopiero po kilku godzinach. Było tak trochę przed północą, Andrzej stał za sterem a Kasia obserwowała co się wokoło dzieje. Ponieważ szliśmy wzdłuż autostrady, statków było sporo. Jeden z nich mieliśmy dokładnie na rufie i bardzo dobrze było go widać na ekranie. Szliśmy na żaglach, więc jakoś ten statek nie wzbudził niepokoju Kasi. Tylko że on zbliżał się do nas tak, jakby w ogóle nas nie było. Jakby w ogóle nas nie widział…. Jakoś tak właśnie w tym czasie Kapitano wyściubił głowę do kokpitu, z tradycyjnym pytaniem – czy wszystko w porządku. Nie wiem, czy to intuicja, czy wyczucie, czy jeszcze coś innego, ale Kapitano zawsze pojawiał się dokładnie wtedy, gdy był potrzebny. Jak Roman zobaczył tę wielką ścianę idącą wprost na nas, przytomnie natychmiast zmienił kurs i po prostu od niego trochę odpłynął. Ściana okazała się ponad 300-metrowym kontenerowcem, który przeszedł naprawdę bardzo blisko nas. Później rozmawialiśmy, że pewnie załoga się pospała, a statek szedł na autopilocie i nikt się specjalnie nie przejmował tym, że w pobliżu mogły być jakieś mniejsze jednostki. Andrzej jak o tym opowiadał był zdenerwowany, więc musiało to dość groźnie wyglądać…….
Resztę wachty przegadałam z Bożenką o najróżniejszych duperelach i chyba po raz pierwszy tak fajnie sobie z Bożenką pogadałam. Kasię obudziliśmy o 7.30 żeby już nie miała pretensji, że jest za późno. W między czasie próbowałyśmy zrobić jeszcze jakieś kanapki w ramach śniadania. Zupełnie nie wiem jak Bożence udało się wydostać z zęzy wędlinę, żółty ser i kawałek ogórka. Wspólnymi siłami zrobiłyśmy coś na kształt śniadania, czyli ja w zejściówce wydawałam kanapki po jednej sztuce (Andrzej trzymał deskę do krojenia i Michał talerz), a Bożenka próbowała ogarnąć kuchenkę i czajnik, łapiąc równowagę w kambuzie i usiłując nie potłuc szklanek. Strat nie było, nawet Kapitano załapał się na kanapki i herbatę, a po chwili również Halinka. Kasia odmówiła pożywienia. Ja też. Poprzestałam na kolejnym kisielku. A głupie dowcipy moich współ-załogantów pominęłam wymownym milczeniem i udałam że nie słyszę 🙂
Ponieważ Gosia spała u siebie, miałam wolną koję i poszłam trochę odpocząć. Wiatr słabł i morze powoli uspokajało się. Dzień posuwał się powoli do przodu. Zbliżaliśmy się do wyspy Fyn, na której leży Odense. Jak zobaczyłam jak wygląda wejście do kanału który prowadzi do tego miasteczka, wiedziałam już dlaczego Kapitano powiedział że po ciemaku tam nie wejdzie. Wygląda to niesamowicie. Niby duża i szeroka zatoka, a przez nią prowadzi kanał szeroki na kilka metrów w porywach naprawdę do kilku czyli siedmiu, może ośmiu – nie więcej. Wszyscy wylegliśmy na pokład i patrzyliśmy jak ten kanał jest oznakowany. Pławy, pachołki i tyczki ustawione jedna za drugą, a niedaleko za burtą widać było dno…… i piękny cypel z latarnią morską, jak z obrazka. Dziewczyny patrzyły czy latarnik wyjdzie nam pomachać. Szliśmy bardzo, bardzo wolno i po raz kolejny patrzyłam na Romka jak prowadzi Solanusa slalomem między tyczkami. Trwało to ze dwie godziny, może dłużej. Później zatoka się skończyła i weszliśmy w kanał prowadzący do mariny. I niby wszystko było OK, ale w pewnym momencie pojawił się przed nami most i na pierwszy rzut oka wcale nie było widać, że to był most zwodzony…… Dopiero jak podeszliśmy bliżej zobaczyliśmy nabrzeże do cumowania. Była 19.00. Z razpiski wynikało że ostatnie otwarcie jest o 20.00, ale na UKF-ce nikt się nie zgłaszał. Wołałyśmy z Kasią kilka razy i nic. Na razpisce był telefon. Zadzwoniłam. Przemiły głos zapytał mnie „Are you from Solanus?” Kiedy potwierdziłam, usłyszałam „At 8.00 I will open especially for you.” Później stwierdziliśmy, że ruchu to tam za dużego nie mają, więc pewnie byliśmy atrakcją wieczoru. Most jest niesamowity, bo obie jago części rozsuwają się w bok, a nie podnoszą do góry. Jeżeli jest ktoś zainteresowany godzinami otwarcia mostu i telefonem do miłego pana, mogę udostępnić.
Punkt 21.00 zaparkowaliśmy w Odense. Piękna marina, wyposażona kuchnia, pełna zastawa stołowa i ciepła woda bez limitu. Zjedliśmy wystawną kolację w postaci kiełbaski z grilla, sałatki, grzybków marynowanych, papryki. Potem był jeszcze Gosi smalczyk i mój dżemik na deser. Jak już chwilę odpoczęłam, to stwierdziłam że teraz trzeba pozwiedzać. Przecież nie byłbym sobą, gdybym od razu nie poszła na miacho….
Poszliśmy w końcu we czwórkę z Gosią, Bożenką i Andrzejem. I dobrze, że poszliśmy, bo następnego dnia wiedzieliśmy już od czego zacząć zwiedzanie. Obejrzeliśmy dzielnicę Pana Andersena by night, ryneczek, Stare Miasto, katedrę i główną ulicę i wróciliśmy już dobrze po 3 nad ranem. Następnego dnia było nam po prostu łatwiej, bo wiedzieliśmy gdzie co jest.
Odense polecam każdemu. To po prostu trzeba zobaczyć. Domki jak z zeszłego wieku, a dokładnie, to właśnie jak z bajek Pana Andersena. Nie widziałam nigdy czegoś takiego. To miejsce mnie zauroczyło. Spędziliśmy w Odense cały dzień i obeszliśmy to miasteczko wzdłuż u wszerz. Wieczorem, ponieważ był to piątek, załapaliśmy się na koncert w porcie i bardzo fajną zabawę. Około północy wróciłam do mariny i przy piwku posiedziałam jeszcze sobie z Michałem i Bożenką, gadając o tak zwanych starych Polakach (jakby nam tego gadania na wachtach było mało…..).
Poszliśmy spać dość późno, a Kapitano zaplanował wcześnie pobudkę, bo o 8.30 otwierali most. Ale jesteśmy zdyscyplinowaną załogą, bo wyszliśmy z mariny zgodnie z planem, a miły pan w telefonie, potwierdził, że otworzy most specjalnie dla nas…..
Cdn.