Ostatnia prosta do Kilonii – czyli koniec naszej przygody …..oczywiście na razie …….

Kiedy opuściliśmy Odense, to chyba nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego że to już ostatni etap naszego rejsu. Przedostanie się przez kanał, a potem zatokę okazało się znowu dość trudne. Tym razem Kasia stała za sterem i szła jak po przysłowiowym sznurku, Kapitano stał na tak zwanym oku, a Michał z lornetką na dziobie. Chociaż właściwie to wszyscy siedzieliśmy w kokpicie i obserwowaliśmy co się dzieje. Pogoda znowu była piękna, więc plażowanie kwitło, bo wiatru nie było prawie w ogóle. Żagle postawiliśmy dopiero koło południa. Później dotarliśmy do mostów i te widoki były naprawdę niesamowite. Ponieważ Halinka trochę pospała, więc poczułam się w obowiązku i zrobiłam kilkunasto minutową dokumentację z przejścia pod mostami. Czułam się trochę niepotrzebna, bo na wszystkich naszych wachtach ster przejęła Bożenka i miała z tego taką radość, że nie mieliśmy z Michałem sumienia jej tej radości pozbawiać.

Leżałam na dziobie kontemplując widoki. Nawet przez chwilę pokazały nam się delfiny. I to wcale nie były moje omamy z porażenia słonecznego, bo Andrzej też je widział. Szliśmy cały czas na żaglach, obserwując inne jachty i mijane wyspy. Szczerze mówiąc, to już nie pamiętam kto miał którą wachtę, bo cały czas wymienialiśmy się wszystkimi pracami na jachcie, bo w końcu jak długo można tempo gapić się w horyzont? Jakąś atrakcją była zawsze praca przy żaglach, no ale to też przecież długo nie trwa. Te wachty kambuzowe, też były różne, bo jak ktoś miał pomysł na obiad, to po prostu szedł do kambuza i pomagał. Podobnie było z kawą, herbatą i kisielkami, kto był bliżej kambuza, to czuł się w obowiązku zarządzać czajnikiem. Nawet Kapitano, pytał co zaparzyć i sama nie raz załapałam się na kawkę albo herbatkę.

13346539_1118361094853956_5513016990695513826_n

Zdaje się że na nas wypadła świtówka, bo zrobiłam zdjęcia ze wschodem słońca. Bożenka też chyba wzięła na chwilę aparat, bo pamiętam, że na niedługi czas dostałam ster do ręki. Nadal tylko było bardzo zimno, bo pomimo słońca zakładałam na siebie kilka warstw, w tym te nieprzemakalne i te nieprzepuszczające wody. Pamiętam, że w ciągu dnia poszłam chwile pospać, a jak wyległam na zewnątrz wczesnym popołudniem, to byliśmy już w zatoce, czyli na ostatniej prostej do Kilonii. Jak popatrzyłam wokół, to zadziwiła mnie ilość jachtów na zatoce. Dziesiątki. Najróżniejsze. I wszystkie na żaglach. Po południu dość mocno wiało, więc były to piękne widoki.

Im bardziej zbliżaliśmy się do Kilonii, tym ruch na wodzie stawał się coraz bardziej intensywny. W ilości promów kursujących z jednego brzegu kanału na drugi, pogubiłam się po kilkunastu minutach, bo to można było oczopląsu dostać. I jeszcze te wszystkie większe i mniejsze żaglówki ciągnące późnym popołudniem do swoich marin. Kasia stała za sterem i manewrowała Solanusem z taką wprawą, że przez moment zastanowiłam się, że chyba nigdy nie zdecydowałabym się na prowadzenie jachtu wśród takiego tłumu na wodzie. Chociaż pewnie to lata praktyki robią swoje i w manewrowaniu jachtem nabiera się takiej samej wprawy jak przy prowadzeniu samochodu. Nie wiem, czy to dobre porównanie, ale tak to widzę.

Zrzuciliśmy żagle tuż przez wejściem do mariny i chwilę to trwało zanim zaparkowaliśmy. W Kilonii parkuje się prostopadle do nabrzeża. Trzeba złożyć cumy na dwie dalby i dobić do brzegu rufą lub dziobem. Ponieważ było bardzo mało miejsca pomiędzy jachtami, Roman nie zdecydował się z dobicie rufą więc wchodziliśmy dziobem. Dość długą chwilę manewrowaliśmy cumami – Kasia z Michałem na rufie, z Gosią jako asekuracją, ja z Andrzejem na dziobie, a dziewczyny asekurowały burty z odbijaczami. Chwilę to trwało, ale dość sprawnie wpasowaliśmy się pomiędzy stojące jachty. Trudne to było parkowanie, bo szczególnie tę rufę ciężko było dowiązać – a wiatr nas dość mocno spychał na jachty przy nabrzeżu. Ale wszyscy dzielnie się spisali i stanęli na wysokości zadania, a Kapitano nas pochwalił za tak sprawne cumowanie. Dotarliśmy do celu naszej podróży. Następnego dnia zostało nam jeszcze pozwiedzanie Kilonii i powrót do domu.

Podsumowanie?

1. Taka moja pierwsza refleksja jaka mi się nasuwa, to fakt, jak bardzo ważna jest załoga, czyli ludzie w którymi się żegluje. Załoga, a przede wszystkim Kapitan i oficerowie, bo to oni są odpowiedzialni za wszystkich na łodzi. Mogę chyba z czystym sumieniem powiedzieć, a reszta się ze mną zgodzi, że i na Zjawie, i na Cobrze, i teraz na Solanusie, dowodzili nami mądrzy i odpowiedzialni ludzie. Już jakiś czas temu powiedziałam, że z Magdą Górecką, która płynęła z nami w zeszłym roku, popłynęłabym wszędzie i w każdych warunkach. W tym roku mogę powiedzieć dokładnie to samo o Kapitanie Romanie Nowaku, bo to fantastyczny człowiek i jeszcze lepszy kapitan. Cierpliwie znosił nasze pytania, tłumaczył wszystkie manewry, nie marudził w kwestii jedzenia (!), a czasami nawet sam serował nam kawkę i dał się ubrać w kapelusz, który podczas naszego rejsu był obowiązkową częścią garderoby sternika. Kapitana też to nie ominęło. I również naszej Kasieńki, bo to właśnie Kasia była na naszym rejsie I Oficerem. Właściwie to samo co o naszym Kapitano, mogę powiedzieć również o Kasi, bo ten rejs, to była moja druga wyprawa z Kasią jako panią Oficer. I po obu tych rejsach mogę stwierdzić, że z nią też popłynęłabym w każdych warunkach i na każdej łajbie. Nasza pani Oficer, dokładnie tak samo jak Magda rok temu, w pełni zrozumiała o co chodzi w żeglowaniu onkologicznym. Zrozumiała że tacy jak my, ludzie z doświadczeniem pasożyta też mogą mieć marzenia i mogą te marzenia spełniać. Kasia zawsze była tam, gdzie powinna być, zawsze gotowa do pomocy, zawsze służąca dobrą radą, na przykład wtedy gdy ćwiczyliśmy z Andrzejem węzły. Kasia razem z Michałem dała nam niezłą lekcję wiązania, mocowania i buchtowania, i chyba mogę powiedzieć, że już niedługo będę miała godnego następcę w buchtowaniu sznurków i postaci Andrzeja.

2. Bardzo dobrym pomysłem było zrobienie Onko-Sailingowych banerów, bo w każdym miejscu gdzie „parkowaliśmy” podchodzili do nas ludzie i pytali kim jesteśmy. Z każdym rozmawialiśmy i tłumaczyliśmy ideę naszych rejsów Onko-Sailingowych.

3. Solanus nie jest zbyt dużą łajbą i te dziesięć dni spędziliśmy siedząc sobie niemal na głowie. Życie toczyło się głównie w mesie i na pokładzie, i aż dziwne, że nie było zbyt dużo konfliktów pomiędzy nami.

4. Przeżyliśmy fantastyczną przygodę z bardzo fajnymi ludźmi. Pokonaliśmy sporo ponad 500 mil morskich i chociaż nie było wielkiego sztormu, tylko taki – można powiedzieć średni – to też nieźle nas wybujało.

Wróciliśmy do codziennego życia, ale – to żeglowanie cały czas jest z nami. Hana w tej chwili jest u znajomych na Alasce. Jak dzwoniła do mnie kilka dni temu to byli w Icy Bay niedaleko Yakutat w otoczeniu lodowców, Andrzej niedługo rozpoczyna kurs żeglarski dla osób niepełnosprawnych finansowany przez PEFRON, Michał żeglował ostatnio na kolejnym jachcie z duszą o wdzięcznej nazwie ZIA, a niedawno razem z Gosią poznałyśmy ludzi związanych z Konfederacją Lewiatan, którzy organizują regaty na Mazurach. Oczywiście jako załoga Grupy Żeglarskiej ONKO-SAILING zostałyśmy zaproszone do udziału w tych regatach. Michał jak o tym usłyszał, stwierdził, że z nami popłynie wszędzie i pisze się na każde pływanie, więc załogę mamy już prawie skompletowaną.

A następne rejsy? Będą na pewno, jest tylko mały problem. Brakuje nam czasu na organizację wszystkiego. Gosia stwierdziła, że trzeba by rzucić pracę wtedy miałybyśmy na wszystko czas, ale to jeszcze nie teraz. Może kiedyś…….

EmnI0D0r3a9lNQUA0JlKZKSndIg60ldPrydwBPqRzsnA9LmCOm3fT-nycW-KpzL3fbIZ4Vd_mJw=w1280-h800-no

Jedna myśl nt. „Ostatnia prosta do Kilonii – czyli koniec naszej przygody …..oczywiście na razie …….

  1. i ja tam byłam…świetnie się bawiłam…zostały wspomnienia i nieodparta chęć popłynięcia znowu. Romku, Kasiu i Michale wielkie dzięki, że z nami byliście i wytrzymaliście. Dziękuję reszcie załogi za czas wspólnie spędzony. To jest prawdziwa sztuka przetrwać na paru metrach kwadratowych kto nie był ten nie wie….a kto chce spróbować…..zapraszamy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *