….. bo nie miałam najmniejszych wątpliwości że tak trzeba, bo widziałam zbyt dużo ludzi zakażonych koronawirlsem w moim najbliższym otoczeniu i widziałam jak ciężko niektórzy z nich tego covid’a przechodzą, bo słyszę co mówią o swoich ciężko chorych i umierających pacjentach moi przyjaciele lekarze, których oddziały zostały przekształcone w oddziały covidowe, bo ciągle słyszę że ktoś ma wynik pozytywny i widzę co się dzieje wokół mnie i wśród moich znajomych, których posiadam dość znaczną ilość, bo widzę powikłania po-covidowe wśród stosunkowo młodych ludzi i widzę jakie piętno zostawia w nich przebyta choroba, bo chciałabym chronić swoich najbliższych, a mam w najbliższej rodzinie osoby starsze i nie chciałabym dowiedzieć się że są covid – pozytywni, bo ja coś przytargałam z pracy i wreszcie dlatego że jestem trzeźwo myślącą i bardzo pragmatyczną osobą wierzącą w medycynę i w jej rozwój.
Mało? Mogę więcej. Proszę bardzo. W październiku „wymiotło” mi pół firmy – chorowała prawie połowa dziewczyn. Ok, niektóre na naszą zwykłą, pospolitą, narodową grypę, ale cześć złapała koronę i widziałam jak te młode kobiety ledwie zipią, mają problem z mówieniem, z oddychaniem ze wstawaniem z łóżka, z codziennymi czynnościami. Słyszałam opowieści jak bardzo są słabe, bez sił, jak przedłużają zwolnienia żeby pozbierać się po chorobie. Szwagier, który leżał w szpitalu pod tlenem, w przypływie sił zadzwonił żeby się z nami żegnać. Mój sąsiad, młody facet, leżał w szpitalu dwa tygodnie pod respiratorem i też miał wątpliwości czy z tego wyjdzie, a jak spotkałam go kilka tygodni temu, mówił że ma problem z dojściem z garażu do windy bo ciągle ma zadyszkę. No i te wszystkie pogrzeby w ostatnich miesiącach.…
Przez pierwsze sześć tygodni tego roku, do 10 lutego, zmarło sześć bliskich mi osób. I tak na prawdę to nie ma znaczenia że niektóre z nich były już w tak zwanej „sile wieku”, miały choroby przewlekłe, czy choroby współistniejące, były leczone onkologicznie, czy po prostu nie miały wystarczającej odporności żeby walczyć z chorobą, to były śmierci niepotrzebne. Bo gdyby nie korona to być może oni wszyscy mogli jeszcze trochę pożyć….. Chyba najbardziej „sieknęła” mnie śmierć Jacka i Ani, bo z Jackiem jeszcze w sierpniu piłam piwo nad jeziorem, wymieniając się naszymi problemami onkologicznymi i omawiając podobieństwa i różnice w naszym leczeniu, a Ania – no cóż – Ani przez wiele lat udawało się przechytrzyć pasożyta, ale tym razem niestety to on zabrał ją ze sobą.
A wracając do szczepień – ja po prostu wierzę w medycynę i wierzę w jej rozwój. Kiedy dowiedziałam się o możliwości szczepienia nauczycieli, zarejestrowałam się w pierwszej kolejności. W pracy były dyskusje między dziewczynami, szczepić się czy nie. Na pytanie czy ja się zaszczepię, odpowiedziałam że zrobię to jak najszybciej jak to będzie możliwe. A w tej decyzji utwierdzili mnie moi przyjaciele lekarze i moje wewnętrzne przekonanie że tak trzeba i taki jest mój psi obowiązek. Wobec mojej rodziny, wobec moich najbliższych, wobec wszyskich z którymi pracuję, wobec wszystkich z którymi się spotykam – na co dzień, w pracy, w sklepie, na ulicy. Jeżeli w jakikolwiek sposób mogę przyczynić się do tego że zmniejszę ryzyko przenoszenia wirusa, nawet w najmniejszym stopniu, to uważam że jest to mój obowiązek jako osoby (jeszcze) mieszkającej i żyjącej w tym kraju.
Dyskusja, którą już przestałam śledzić o szczepionce AstraZeneca, doprowadzała mnie do furii. Jeżeli ktoś nie ma przekonania, niech się po prostu nie szczepi, ale niech nie opowiada bzdur, że szczepiąc się nią jesteśmy królikami doświadczalnymi. Zresztą NOLVADEX który biorę od siedmiu lat i który działa na mnie lepiej niż oryginalny TAMOXIFEN jest produkowany właśnie przez AstraZeneca.
Taka mnie refleksja ogarnęła patrząc na to wszystko ….. jestem z pokolenia, które było szczepione bez pytania rodziców czy wyrażają na te szczepienia zgodę. Nas – jako dzieci po prostu szczepiono bo tak było. I kropka. Dzięki tym szczepieniom wyeliminowano sporo chorób zakażonych – odrę, polio, krztusiec, różyczkę, szkarlatynę, świnkę, czy inne choroby wirusowe. I szczerze mówiąc to nawet nie te choroby były groźne, ale powikłania po nich. Teraz – dostaję kolejnej furii gdy słyszę anty – szczepionkowców i widzę jak te choroby, których już nie było lub pojawiały się sporadycznie, bo nabraliśmy odporności „stadnej” jak ją nazywam – wracają do nas i jest to przerażające.
Jestem matką. Urodziłam dwoje dzieci. Kiedy rodziłam syna 20 lat temu, nie bardzo pamiętam, ale nikt mnie chyba specjalnie nie pytał w zgodę na szczepienia. Pewnie coś podpisywałam, ale wtedy jeszcze nie było tylu anty – szepionkowców. Gdy rodziłam córkę, musiałam już podpisać mnóstwo papierków i zgód. Wtedy była nagonka na pobieranie wymazu i kierunku fenyloketonurii i mukowiscydozy, bo podobno to pobranie krwi z pięty noworodka jest bardzo bolesne i wiele matek na to się nie godziło. Ja nie miałam najmniejszych watpliwości że trzeba to zrobić, nawet kosztem chwilowego bólu. Szczepiłam moje dzieci zgodnie z programem szczepień i również na wszystko inne na co tylko się dało, żeby oszczędzić im potencjalnych chorób – pneumokoki, meningokoki, ospa i szczerze mówiąc to „z głowy” już nie wszystko pamiętam. I wtedy i teraz uważam, że była to najlepsza decyzja i najlepsza inwestycja dla moich dzieci, bo tych kilkanaście lat temu te wszystkie szczepienia były płatne i to sporo płatne. Oboje są zdrowi, dobrze się rozwijają, rosną i nie mają żadnych skutków ubocznych, wręcz przeciwnie – myślę, że zaoszczędziłam im wielu chorób i powikłań po nich.
Dlatego na pytanie czy się szczepić – mam tylko JEDNĄ odpowiedź. SZCZEPIĆ i to jak najszybciej. Bo im szybciej nabierzemy odporności „stadnej” – a ładniej mówiąc – populacyjnej, tym mamy większe szanse na szybki powrót od normalności, chociaż ta „normalność’ już chyba nigdy nie będzie taka jak przed pandemią …..
A tak na marginesie – mój syn zaszczepił się na początku stycznia bo jest pomocniczym pracownikiem placówki medycznej i był pierwszą osobą zaszczepioną w naszej rodzinie. Chyba nie mszę dodawać jak bardzo jestem z niego dumna – bo on również dał dobry przykład innym niedowiarkom. I Wam też życzę szybkiego szczepienia. I dużo zdrowia.
Witaj Agnieszko z wielką uwaga przeczytalam ten post wróciłam pamięcią w do spotkania z tobą i twoja kolezanka minęło już kilka lat zmierzylyscmy się z chotroba przyglądałam się waszej morskiej pasji słuchałam muzyki twojego syna ja juz mam 74 lata ty jeszcze czynna zawodowo ale 9 marca zaszczepiłam się Paizerem drugie szczepienie mam 22 kwietnia i pomimo że system wybrał mi Radom moja madra corka nie odpuściła i mnie na szczepienie zawiozła moj ziec zachorowal na cowid 50 lat ledwo wyszedł z choroby ale są powikłania corka moze trochę łagodnie przeszła niestety w wigillie pożegnałam swoja siostrę w Kielcach to czeka każdego prześmiewcę co nic takiego nie istnieje to cichy zabojca pozdrawiam serdecznie szczepienie się.
Bardzo mocno Cię Jadziu ściskam i życzę baaaardzo dużo zdrowia