Co zabrałam i jak się spakowałam na wyprawę na moje pierwsze 5000 m n. p. m. – czyli na Kazbek i Elbrus.

Zanim 10 lipca wsiadłam do samolotu do Tbilisi pozostało mi jeszcze “tylko” się spakować. No i właśnie nie wiem „tylko” czy „aż”, bo od wielu dni składałam na różne „kupki” rzeczy do zabrania na tę wyprawę. Jedne „kupki” miałam w domu, inne w pracy. Gdy na trzy dni przed wyjazdem to wszystko wylądowało na mojej podłodze w salonie i gdy popatrzyłam na ilość rzeczy które powinnam zabrać, to prostu stwierdziłam, że nie jadę – bo nie było żadnej opcji, żeby tę ilość bagażu upchnąć w dwa plecaki – po prostu NO WAY.

No dobrze, pomarudziłam, ponarzekałam, popsioczyłam, ale trzeba było jednak zabrać się do pakowania. W pracy przez dzień cały układałam sobie w głowie, jak powinnam to wszystko poupychać żeby jakoś się zmieściło i po południu dotarłam do domu z gotowym planem. Zaczęłam od kompresowania tego wszystkiego co dało się skompresować, albo zwinąć do minimalnej objętości. Kilka dobrych minut zajęło mi kompresowanie śpiwora i powiem szczerze, że sama się zdziwiłam jak mało miejsca mi zajął w plecaku. Podobnie było z kurtką puchową. Po skompresowaniu wyszła paczuszka wielkości mojej pięści. Zdecydowałam, że buty wysokogórskie pojadą w bagażu głównym. Wiem, że masę ludzi poleca, żeby mieć je na nogach, ale przy lipcowym upale stwierdziłam, że po prostu się w nich zagotuję. W buty bardzo dokładnie spakowałam wszystkie skarpetki, czapki i buff-y. Musiałam sporo pokombinować z karimatą, bo moja jest niestety dość duża. To mata samopompująca Hi-Tec Grosmat, kupiłam ją przez wyjazdem do Norwegii i bardzo dobrze się tam sprawdziła. Ma dobrą izolację i grubość aż 5 cm, ale nie da się jej niestety zbyt zminimalizować choć waży tylko kilogram. Pakowałam po kolei każdą rzecz z dużym namysłem i powiem szczerze że nieźle mi to poszło. Problem powstał gdy postawiłam plecak na wagę. No cóż, stanowczo nie było to 23 kg, więc większość jedzenia musiałam przerzucić do bagażu podręcznego. Sporo kombinatorstwa mnie to kosztowało, zrezygnowałam z jednej nalewki i kilku konserw, ale w końcu udało mi się osiągnąć te 23 kg w dużym plecaku, natomiast w podręcznym było stanowczo więcej niż przepisowe 8 kg……

Co zabrałam na tę moją wyprawę? Myślę że warto temu sporą chwilę poświęcić, bo to wiedza która potencjalnie przyda się każdemu kto planuje Kaukaz, lub inną górę w okolicach 5 tys. metrów.

Dla mnie najważniejszą rzeczą był śpiwór i buty i właśnie one były moją największą inwestycją.

ŚPIWÓR

Przejrzałam niezliczoną ilość śpiworów z temperaturą komfortu -10 stopni. Ceny mnie powaliły. W życiu nie przypuszczałam, że ceny śpiworów mogą być aż takie wysokie. Kopiąc w Internecie odkryłam śpiwory ”Sea To Summit” i firmę z Krakowa która miała wyprzedaż tych śpiworów. Po długiej dyskusji i wielu telefonach zdecydowałam się na puchowy śpiwór w wersji dla kobiet Sea To Summit Trek WTk II w normalnej długości. Temperatura komfortu to – 8, extremum – 30. To nie jest klasyczna mumia. Śpiwór jest lekko rozszerzony na dole – dlatego jest dedykowany specjalnie dla kobiet. Jego waga to 1,2 kg, świetnie się kompresuje, a w namiocie sprawdził się znakomicie. Nawet przy bardzo zimnej i wietrznej nocy było mi ciepło, a gdy było dużo cieplej, po prostu spałam w samej bieliźnie.

BUTY

Nie ukrywam, że na znalezienie odpowiednich butów poświęciłam bardzo dużo czasu. Sporo z nich udało mi się przymierzyć, ale też i porozmawiać o nich w różnych górskich sklepach i z osobami chodzącymi po górach wysokich. Summa summarum nabyłam sobie Aku Serai GTX. Wszędzie była informacja, że to buty męskie, ale przekonała mnie nieduża waga, to że są dobrze ocieplone i nie są ze skóry naturalnej. No i oczywiście – co dla mnie było również istotne – takie buty ma Monika Witkowska i na wielu zdjęciach widziałam, że bardzo intensywnie używa ich na wysokościach tak w okolicach 5 tys. m n.p.m., np. w bazie pod Everestem. Zresztą Moni te buty dobrze się sprawdziły, a na jej stronie jest ich test – oczywiście polecam przeczytanie. Zaryzykowałam. Szukałam długo i w końcu znalazłam je w dobrej cenie i kupiłam w jakimś sklepie Internetowym. Noszę rozmiar 38, więc wzięłam o półtora rozmiaru większe i to była bardzo dobra decyzja. Nie ukrywam, że cena też tutaj miała spore znaczenie, a ta naprawdę była do zaakceptowania.

KURTKI

To był dobry moment żeby wymienić moją starą zimowo-narciarską garderobę. Kurtki nabyłam dwie – puchową kurtkę Cumulusa Incredilite Endurance Lady – znalazłam model z przed dwóch lat za 60% ceny. Nie namyślałam się długo. Kurtka jest bardzo ciepła, bardzo mało waży i bardzo dobrze się kompresuje. Kupiłam ją w okolicach marca, kiedy ważyłam jeszcze parę kilo więcej, więc teraz jest dla mnie trochę za duża, ale ma to też swoje plusy, bo wszystko mogę włożyć pod spód (na Elbrusie bardzo się to przydało). Druga – to wodoodporna kurtka REGATTA Outdoors 3w1 Wentwood III. Była w bardzo dobrej cenie w porównaniu do innych kurtek 3w1. Można ją nosić w różnych kombinacjach, a ja oprócz Kaukazu używałam jej już na Bałtyku jako sztormiak (nie przemokła) i w Kazachstanie jako waterproof w mieście i windstopper na stepach. Sprawdziła się w każdych warunkach – coś mi się wydaje że będzie to też mój zestaw narciarski.

SPODNIE

Tutaj postawiłam na polską firmę ATTIQ i nabyłam u nich ocieplane spodnie Softshell Outdoor Classic za …200 zł. Bardzo ciepłe i bardzo wygodne. Jeżeli chodzi o membranę to kupiłam w promocji spodnie trekkingowe MILO LUKKA GTX Aquatex – rozpinane na całej długości. Okazało się to bardzo przydatne przy szybkim schodzeniu w dół – bo zdejmowałam spodnie w dwie minuty bez ściągania butów. Kupiłam je również zanim straciłam te kilka kilogramów, ale po przepięciu rzepów trzymają się w pasie, a w sytuacji ekstremalnej, mogę założyć pod spód nawet trzy pary getrów, spodnie softshellowe i jeszcze mam luz…… Już niedługo jadę na narty i zobaczę jak sprawdzają się na stoku, bo na dużych wysokościach obie pary spodni sprawdziły się świetnie.

BIELIZNA

Kupiłam dwa komplety czyli górę i dół – jeden Brubeck Extreme Wool Merino i Odlo Meriono Wool – Brubeck jest cieplejszy, ale Odlo też się dobrze sprawdził. Oprócz tego zabrałam jeszcze moje dwie ulubione koszulki termoaktywne kupione w Lidu, i dwie pary getrów-kalesonów (jedne z Lidla, a drugie Hi-Tec, które używam w zimę na nartach), i moją bluzę którą zabieram na każdy wyjazd. Kupiłam ją kilka lat temu w Lidlu, jest ocieplana, z golfem, nie przepuszcza wiatru i była ze mną chyba wszędzie – na każdej górze, w każdym sztormie na Bałtyku i różnych zakątkach świata. Na Elbrusie też już była.

CZAPKI, RĘKAWICZKI, SKARPETKI

Moja czapka Merino Attiq, oraz buff też Merino Attiq i gruba polarowa czapka z Decathlonu – wystarczyły. Kupiłam za to dwie kominiarki Merino Brubeck – jedną grubą, drugą troszkę cieńszą i cienkie rękawiczki Brubeck jako pierwszą warstwę. Zabrałam jeszcze cienkie rękawiczki w których biegam, polarowe ocieplane i nieprzemakalne rękawiczki kupione gdzieś w Internecie za 40 zł (jak się okazało bardzo ciepłe) i dwie pary łapawic – cieńsze Roxy (właściwie to pożyczyłam od córki – bo to jej rękawice narciarskie) i grube mocno ocieplane, fantastyczne łapawice Rossignola. Wymieniłam również wszystkie swoje narciarskie skarpety. Kupiłam między innymi Brubeck Wool Merino Ski Force, termoaktywne SPAIO Wool Merino i Fjord Nasen Tour Merino i cienkie skarpety Brubecka z jonami srebra jako pierwsze warstwy. Zabrałam też kilka cienkich buff-ów, jeden wełniany i dwie cieńsze czapki i jeszcze parę rękawiczek narciarskich tak na wszelki wypadek (ale wcale ich nie używałam).

PLECAKI

Swój stary plecak z którym chodziłam po Tatrach oddałam synowi, a nabyłam sobie dwa, które powinny mi wystarczyć już do końca życia; Highlander Expedition 85l i Highlander Discovery 45l. Z obu jestem bardzo zadowolona – są lekkie, dobrze się je nosi, mają dużo kieszeni i są wygodne do pakowania. Upchnęłam w nie wszystko co było mi potrzebne.

CO JESZCZE ???

CZEKANClimbing Technology model HOUND G – kupiłam go już dość dawno, ale to najlżejszy czekan jaki znalazłam – dobrze mi się z nim chodzi,

RAKI – również Climbing Technology – automatyczne Pro-Light – też leciutkie, ale bardzo solidne, dobrze trzymające się butów,

UPRZĄŻ – od wielu lat używam jednej uprzęży – OCUN WeBee 3 – używam jej w Tatrach i na ściance – na Kaukazie też się sprawdziła, lonżę i karabińczyki które zabrałam kupiłam kilka lat temu na Allegro,

KASK – oczywiście – też najlżejszy Climbing Technology Eclipse – dostałam go w prezencie od Kasi i Sylwii na urodziny i to był bardzo udany prezent,

KIJKI trekkingowe Leki pożyczyłam od Kasi – też leciutkie – teleskopowe,

CZOŁÓWKA – taka zwykła Energizer – zawsze jak wyjeżdżam biorę dwie, żeby zawsze mieć jedną pod ręką a drugą w plecaku,

BUTY PODEJŚCIOWE – dwa lata temu kupiłam sobie Salewa Alp Trainer Mid GTX – bardzo je lubię i to właśnie w nich poleciałam do Tbilisi,

SANDAŁY trekkingowe American Club, które kupiłam na jacht dwa lata temu, bardzo dobrze się sprawdzają również w górach, mają grubą podeszwę i są solidnie zabudowane z przodu,

OKULARY LODOWCOWE – kupiłam zwykłe okulary Arctica 4 i nosiłam je praktycznie non-stop, zdejmowałam je tylko w namiocie i w stacji meteo,

STUPTUTY – zwykłe Quechua w których chodzę po Tatrach, ale przy moich butach i spodniach mogłam się spokojnie bez nich obejść,

sztućce leciutkie – Sea To Summit Camp Cutlery – dostałam jako gratis do śpiwora,

palnik – taki zwykły z Decathlonu z gwintem pasujący praktycznie do każdego kartusza i oczywiście kilka zapalniczek i zapałki – bo na dużej wysokości zapalniczki różnie działają,

– zwykły metalowy półlitrowy kubek biwakowy – niestety w roztargnieniu został w stacji bazowej na Elbrusie,

scyzoryk – mój ulubiony – mam taki w karabińczyku i do tego jeszcze z latarką,

ogrzewacze Only Hot – do butów (używałam przy podejściu i na Kazbek i na Elbrus), do rękawiczek (używałam na Elbrusie), i takie na palce do butów (Maciek przetestował je i na Kazbeku i na Elbrusie też),

– zwykły bidon 0,8 litra (ale chyba muszę sobie kupić jakiś porządny bidon) i termos próżniowy Astro 0,7 l Rockland,

dwa ręczniki – mały zwykły frotowy i większy z microfibry z Decathlonu,

– kilka zwykłych, małych karabińczyków – przydały się np. do powieszenia czołówek w namiocie,

– mały nylonowy plecak na zakupy i do chodzenia po Tbilisi, który można upakować do kosteczki wielkości 5×5 centymetrów,

– kilka kart pamięci i mój I-FleshDevice do zgrywania zdjęć i filmów, bo mój telefon dość szybko się zapycha – nie wiem czy to wada telefonu czy robię za dużo zdjęć,

– wszystkie potrzebne ładowarki i zapasowe baterie do czołówki (chociaż też można kupić na miejscu),

urinelka – czyli tzw. lejek do sikania dla kobiet – miałam go ja i Ania ale pomimo podpuszczania siebie nawzajem nie używałyśmy go – szczerze mówiąc nie było aż tak zimno, więc w nocy po prostu wychodziłam „za namiot” ….

oksymetr a raczej pulsoksymetr napalcowy do pomiaru saturacji – miałam go tylko ja i Monika, więc oba były w ciągłym użytku praktycznie przez całą naszą grupę. To bardzo pomocny przyrząd i bardzo dobrze zrobiłam, że go nabyłam.

kosmetyki ograniczyłam do absolutnego minimum – spakowałam to w dwie niezbyt duże kosmetyczki – wzięłam tylko szampon – używałam go również jako płyn do kąpieli, odżywkę do włosów, szczotkę i pastę do zębów, dezodorant, szczotkę do włosów, kilka frotek i klamerkę do spięcia włosów pod prysznicem, pilnik i obcinasz do paznokci, chusteczki do mycia twarzy i oczywiście moje kremy do twarzy, dermosan, krem z filtrem ale tylko 25 – bo nigdy nie używam 50-tki, sztyft do ust i trochę chusteczek zwykłych i mokrych (resztę chusteczek, również te nawilżane i papier toaletowy nabyłam na miejscu),

leki – te które biorę na co dzień, ale też mnóstwo innych – przepisowy diuramid – dexamethazon w zastrzykach (tak na wszelki wypadek) i clexane, który zwykle wstrzykuję sobie przed długim lotem – a na Kaukazie wstrzykiwałam sobie zawsze powyżej 4 tys. (wypróbowałam to metodą prób i błędów, bo powyżej 4 tys. przestawałam czuć rękę tak bardzo mi drętwiała, a po clexane już nie), loperamid, nurofen, no-spa, aspiryna, gripex, zinnat, coś od bólu gardła, cholinex do ssania, węgiel i to wszystko co należy mieć, lub zaleca się żeby mieć w apteczce na taką wyprawę – na szczęście bandaże i opatrunki wróciły w opakowaniach do domu, natomiast ubywało mi innych rzeczy, bo ratowałam chłopaków różnymi lekami, plastrami i maścią z antybiotykiem,

– oczywiście duży zapas mojej ulubionej czarnej herbaty (chociaż w Gruzji kupiłam równie dobrą, więc herbatę można sobie darować),

– duże i średnie torby foliowe, (takie na śmiecie – ale ważne żeby były grube), a także rulon foliówek (takich na owoce) – przydały się do owijania plecaka (żeby nie przemókł w czasie deszczu), natomiast w mniejsze torby spakowałam wszystkie rzeczy zanim włożyłam je do plecaka. Mieliśmy ten komfort że prawie w ogóle nie padało w trakcie naszej wyprawy, ale gdyby lało, to dodatkowe pakowanie okazałoby się bardzo potrzebne. Wzięłam też kilka torebek tak zwanych strunowych – po to żeby mieć szczelnie zapakowany np. telefon czy leki, bo te muszę brać o konkretnych godzinach czasami w różnych okolicznościach,

wkładki higieniczne – używam ich i na morzu i w górach i w trakcie podróży kiedy mam mocno ograniczony dostęp do łazienki i bieżącej wody.

Zabrałam też trochę „zwykłych” ubrań, bo jednak kilka dni mieliśmy spędzić na normalnej wysokości, a poza tym jeszcze miałam zostać kilka dni w Tbilisi. Co zabrałam? Jedną parę jeansów, cienkie spodnie do kolan (te na zdjęciu) i krótkie spodenki, klapki, jedną rozpinaną bluzę, jeden polar (drugi puchowy miałam w komplecie z kurtką membranową), chyba z pięć podkoszulek i około pięciu par majtek i zwykłych skarpetek i stopek (bawełniane stopki zakładam do sandałów trekkingowych – zwłaszcza jak mam dużo chodzenia).

Czego nie zabrałam, a co by mi się przydało?

– GOGLE – niestety na Elbrusie są niezbędne – bo tam śnieg pada poziomo (też w to nie wierzyłam, ale tak jest, doświadczyłam tego na własnych oczach i własnej twarzy). Oczywiście że dałam radę w okularach lodowcowych, ale w goglach byłoby mi znacznie bardziej komfortowo.

– folia NRC – właściwie to zwykle ją biorę jak idę w góry, tym razem nie wzięłam, ale gdyby było chłodniej okazałaby się niezbędna,

– tabletki do uzdatniania wody – przydadzą się jeżeli nie mamy cierpliwości do gotowania wody – ja na tę czynność poświęcałam ok. 2 -3 godzin dziennie,

– raki koszykowe – gdybym je miała, to nie musiałabym tachać na plecach do Saberdze górskich butów i raków, chociaż moja opcja też się sprawdziła – czyli do pierwszego noclegu buty trekkingowe, a po lodowcu buty wysokogórskie + raki, ale oznaczało to, że najpierw dźwigam w plecaku raki i buty wysokogórskie, a potem buty trekkingowe.

Patrząc z perspektywy czasu, wszystkie rzeczy które zabrałam były strzałem w dziesiątkę. Wszystkie rzeczy które kupiłam na tę wyprawę również okazały się bardzo dobrym wyborem i myślę że będą mi jeszcze długo służyć

Miałam opcję wypożyczenia wielu rzeczy na miejscu, ale wszystko co wymieniłam zabrałam ze sobą. Niestety sprawiło to, że mój bagaż był dość ciężki, ale z drugiej strony lubię używać rzeczy moich własnych, możecie powiedzieć że to taka maja fobia. Oprócz ubrań i sprzętu spakowałam też trochę jedzenia – ale o tym będzie już następnym razem…..

cdn.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *