…….ale skoro kiedyś nie miałaś problemów z tarczycą to wcale nie znaczy że nigdy nie będziesz ich mieć. To był dokładnie mój tok rozumowania. Niestety do moich wszystkich problemów zdrowotnych, ostatnio dołączył jeszcze problem niedoczynności tarczycy. I do wszystkich leków, które biorę – dołączyły kolejne. Na jak długo? No cóż, wolę na razie o tym nie myśleć, ale chyba na bardzo długo. Ale znowu powinnam zacząć od początku….
Po raz pierwszy zrobiłam badania poziomu TSH dokładnie rok temu. Po mojej ostatniej operacji na jesieni 2015 roku, bardzo długo dochodziłam do siebie. Zaczęły się u mnie pojawiać jakieś dziwne stany lękowe, bardzo częste huśtawki nastrojów, problemy ze snem, zdarzały się dni, że nie mogłam ruszyć ręką i pomimo prób rozmasowania, długo trwało zanim czucie w dłoni zaczęło wracać. Zaczęłam też puchnąć. A może tyć? Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy to już jest to, że w pewnym wieku kobiety po prostu przybierają na wadze….. Właśnie wtedy po raz pierwszy usłyszałam, że moje huśtawki nastrojów i stany depresyjne mogą mieć związek z nieprawidłowym funkcjonowaniem tarczycy. Brzmiało to dla mnie dziwnie i niedorzecznie, bo przecież nigdy nie miałam z nią problemów. Nie przypominam też sobie, aby w mojej rodzinie ktoś miał problemy z tarczycą. No ale jak lekarz kazał, to poszłam i zrobiłam badanie tarczycy. TSH wyszło mi na poziomie 2,5. Czyli teoretycznie w normie. Wylądowałam też u psychoonkolga, co okazało się dla mnie bardzo pomocne i tę terapię kontynuowałam do wakacji. Długo zastanawiałam się nad tym, czy powinnam włączyć leczenie farmakologiczne, czy sama terapia z psychoonkologiem mi wystarczy. Może wtedy popełniłam błąd i powinnam podrążyć temat tarczycy, pójść do endokrynologa, może do psychiatry, albo włączyć do mojej terapii antydepresanty. Może. Nie zrobiłam tego, więc nie ma już czego roztrząsać.
Minęła zima, nastała wiosna, nastał sezon żeglarski, popłynęłam do Kopenhagi, potem pojechałam w Tatry, potem spędziłam dwa tygodnie w Norwegii i cały czas miałam jakieś zajęcie, coś się działo, życie tyczyło się dalej. Wrzesień zaczął się od regat, więc też było ciekawie, aż do momentu kiedy ukradziono mi samochód. To był pierwszy szok i trauma od której nadal nie mogę się uwolnić. W tym czasie nasiliły się też trudne sytuacje w pracy, bo rok szkolny zaczął się nie najlepiej. Październik i listopad były bardzo trudne – problemy, problemy, problemy – a wiele z nich pomimo tego, że dziewczyny w firmie naprawdę mi je dawkują, ograniczają i sporo w nich rozwiązują same, to jednak jakaś ich część – trafia w końcu na mnie. I tak szczerze mówiąc, to wiele z nich zostawia swój ślad we mnie i w mojej psychice. Przez cały ten czas moje huśtawki nastrojów nasilały się i w pewnym momencie okazały się nie do wytrzymania. Moje stany lękowe następowały co kilka dni, rozdrażnienie i poddenerwowanie było takie, że nie byłam w stanie nad nim zapanować, zaczęłam widzieć rzeczy których nie było – na przykład widziałam że ktoś chodził po domu, a byłam w nim sama……. Pojawiły się problemy ze snem, nie byłam w stanie poradzić sobie z dietą, bo pomimo ograniczania jedzenia, przestałam mieścić się w spodnie, nasiliły się problemy z głową, z pamięcią, z koncentracją. Z dnia na dzień byłam coraz bardziej zmęczona, nie miałam siły żeby wejść po schodach, podnieść torbę, iść do sklepu żeby zrobić zakupy………. Oczywiście, nic nie dawałam po sobie poznać, bo wstawałam codziennie rano, przywdziewałam wyćwiczony uśmiech nr 5 i zasuwałam do wieczora. Funkcjonowałam tak dzień cały pokazując spokój na zewnątrz, trzęsąc się w środku, a pod koniec dnia po prostu podałam na pysk. Często byłam tak zmęczona, że zasypiałam natychmiast, ale często ze zmęczenia nie mogłam też zasnąć. Dotrwałam tak dzielnie do lutego. Ale wtedy moje telepki zaczęły pojawiać się nie tylko wieczorem, ale i w ciągu dnia i to zdecydowanie zbyt często. Jadłam coraz więcej hydroksyzyny, bo jedna pastylka nie pomagała, koleżanka dała mi w końcu xanax….. Jednak w pewnym momencie przestałam nad tymi telepkami panować i suma summarum któregoś pięknego dnia wylądowałam w szpitalu na oddziale psychiatrycznym…….. Jak już mi podano leki i doprowadzono trochę do pionu i jak już uświadomiłam sobie co się ze mną działo, to naprawdę się przeraziłam. Od tamtego czasu stosuję metodę – tylko spokój może nas uratować i gdy tylko czuję że coś wisi w powietrzu, widzę na horyzoncie jakikolwiek cień czegoś, co może mnie zdenerwować – wychodzę, zmieniam temat, przerzucam moje myśli na coś innego. Na razie działa. No i dostałam odpowiednie leki. I skierowanie do endokrynologa……
W ogóle nie wzięłam pod uwagę tego, że mogę mieć problemy z tarczycą. I to był mój błąd. Od tygodnia mam zdiagnozowaną niedoczynność tarczycy. I większość moich problemów związanych ze stanami lekowymi, z huśtawką nastojów, problemów ze zmęczeniem, z dietą, z wagą, ze snem, z pamięcią – może mieć swoje podłoże w niedoczynności tarczycy. Brzmi to dla mnie jak jakaś historia science fiction, nie mogę tego zrozumieć i się z tym pogodzić, ale będę musiała to ogarnąć i nauczyć się żyć z nieprawidłowo funkcjonującą tarczycą. Przesympatyczna pani doktor endokrynolog, wytłumaczyła mi, że te wszystkie problemy które mam, mogą mieć swoje podłoże w niedostatecznej ilości hormonu który produkuje tarczyca. Czy tak jest na pewno, tego nikt na razie nie wie. Muszę uzbroić się w cierpliwość, brać leki i obserwować siebie i wszelkie zmiany, które u siebie zauważę. Nie wiem czy jest to dla mnie jakieś pocieszenie. Na razie jestem ciężko przerażona co mam z tym dalej zrobić……
I jeszcze jedno, poszłam wczoraj do dietetyka, bo podobno przy problemach z tarczycą – prawidłowa dieta to już połowa sukcesu, więc spróbuję. Za kilka dni dostanę dietę, taką skonstruowaną specjalnie dla mnie i dostosowaną do moich problemów zdrowotnych….
Muszę to sobie wszystko powoli poukładać…. Nauczyć się jak teraz powinnam funkcjonować i chyba zajmie mi to trochę czasu. Jak wstaję rano, to nadal przywdziewam wyćwiczony uśmiech nr 5, ale zaczęłam już powoli głośno mówić o swoich ostatnich problemach. To, że napisałam ten tekst, też jest formą wyrzucenia z siebie tego, że coś jest ze mną nie tak. Może będzie to ostrzeżenie dla innych….
I tak na koniec – bardzo Was proszę – sprawdźcie sobie poziom TSH, a jak jest powyżej 2.0 – to pójdźcie do lekarza, to nic że to teoretycznie jest poziom który trzyma się normy. Okazuje się że nie dla wszystkich, a zwłaszcza nie dla nas – onkologicznych…….
Jak zwykle, świetnie napisany tekst. Już wiem co u Ciebie, moją tarczycę wyłapał lekarz medycyny pracy i chwała mu za to. Oczywiście wieki temu i wtedy usłyszałam o bezjodowej stolicy i jej problemach z chorymi na tarczycę. Na szczęście w tym nieszczęściu masz w stolicy najlepszych profesorów od leczenia tarczycy, więc godny endokrynolog i wracasz do normalności. Ale dobrze, że przypomniałaś o T3 i T4. Powinnam sprawdzić poziom i ułatwić sobie może życie 🙂 Pozdrawiam serdecznie i życzę szybkiego ogarnięcia tarczycy, bo da się 🙂
Dzięki Jolu, pozdrawiam serdecznie 🙂