Udział w Biegnij Warszawo w tym roku, postawiłam sobie za taki punkt honoru. Zawsze lubiłam ten bieg. Przede wszystkim dlatego że zwykle dopisuje pogoda, bo zaczyna się wtedy ta sławetna złota polska jesień i jest to taka bardzo masowa impreza, w której biegają chyba wszyscy moi znajomi biegacze. Ala poza tym ważne jest to, że trasa jest łatwa, bo zwykle tylko jeden podbieg i to wcale nie za ostry. No i to tylko 10 kilometrów i limit czasu dwie godziny, więc gdyby coś, to można zawsze przejść spacerkiem.
Trochę bałam się tych 10 kilometrów, bo od czerwca jeszcze tyle nie przebiegłam. Mój stały dystans teraz to 6,5 – 7 km, ale wyszłam z założenia że spróbuję. Ruszyłam wolno i cały czas biegłam dość wolno, ale utrzymałam równe tempo przez cały bieg. Nawet na ul. Spacerowej i Goworka nie zwolniłam za bardzo i podbiegłam ani razu nie zatrzymując się.
Dobiegłam do mety i miałam jeszcze dość siły żeby dotruchtać do samochodu. Dałam radę i jestem z siebie dumna. Takie moje małe zwycięstwo nad samą sobą. Przebiegłam 10 kilometrów. Czas nie był imponujący bo godzina i dziewięć minut to dość sporo, ale w kategorii kobiet w moim wieku byłam w pierwszej setce. Niestety nie było kategorii biegających z rakiem, ale myślę że w niej zajęłabym nie najgorsze miejsce.
Po dotarciu na metę ogarnęła mnie jednak taka trochę nostalgia – bo początek października to dla mnie bardzo szczególny okres. Cały zeszły tydzień chodził mi po głowie początek października w zeszłym roku. Bo to był dla mnie najtrudniejszy czas. Czas kiedy moje życie stanęło na głowie. 1-go października dostałam wyniki biopsji. To był wtorek. Do czwartku zrobiłam wszystkie badania potrzebne do rozpoczęcia leczenia, a w piątek 4-go odebrałam wszystkie wyniki. Ten piątek to też był taki szczególny dzień w moim poprzednim życiu. To był ostatni piękny dzień mojego życia przed rakiem – a raczej przed uświadomieniem sobie tego, że jestem chora. 7-go października w poniedziałek obcięłam włosy, 8-go we wtorek – wizyta na Wawelskiej i kwalifikacja do chemii, a we środę 9-go – pierwsza chemię, co oznaczało że oficjalnie rozpoczęłam leczenie.
To wczorajsze Biegnij Warszawo – z tą datą 5 października – miało dla mnie taki trochę symboliczny wymiar. Minął rok. Trudny rok. Bardzo ciężki dla mnie rok. Nikomu nie życzę tego czego przez ten rok doświadczyłam. A wczoraj był mój pierwszy „poważny” bieg w tym moim nowym życiu. Pamiętam jak kilka lat temu pobiegłam mój pierwszy bieg na 10 kilometrów. Wtedy też mi to zajęło ponad godzinę. Czy to znaczy, że wczoraj zaczęłam wszystko od nowa? Chyba tak. Nie wiem czy jeszcze kiedyś dojrzeję do tego żeby biegać na czas, żeby bić się o minuty, o sekundy. Może kiedyś. Na razie to nie jest najważniejsze. Po prostu muszę biegać, wrócić do moich 10 kilometrów kilka razy w tygodniu, muszę poprawić kondycję i zlikwidować tę resztkę sterydów która niestety została mi w tyłku. Ale to chyba wszystko przyjdzie z czasem. Być może te moje kroki do celu są małe ale cały czas posuwam się do przodu.
Nie chcę roztkliwiać się nad sobą ale wiem, że przez te najbliższe tygodnie, wspomnienia końcówki poprzedniego roku będą do mnie wracały. Może to jest tak, że aby tak naprawdę zamknąć ten rozdział mojego życia, muszę go jeszcze raz „przerobić”. Jeszcze raz przemyśleć tydzień po tygodniu, wrócić do moich notatek z tego czasu, do tego co zapisywałam po każdej chemii, każdej wizycie na Wawelskiej, każdej rozmowie z moimi lekarzami. To takie moje prywatne rozliczenie z rakiem, z leczeniem, z chorobą. Takie moje powolne „zamykanie za sobą drzwi”, które przecież i tak już na zawsze pozostaną trochę uchylone…
Usłyszałam niedawno, że pisząc to wszystko, że wracając do tego okresu leczenia, do chemii, do tych złych momentów mojego zeszłorocznego życia, umartwiam się i że nie jest to dla mnie dobre. Czy aby na pewno? Nie będę udawać że nic się nie stało, pomimo faktu że tamten rok się już skończył, nie będę udawać że go nie było. To prawda, że nie chcę go pamiętać, że może wolałabym zapomnieć. Ale nie da się zapomnieć. Codziennie wchodząc do wanny i widząc swoje odbicie w lustrze widzę „efekty” tego zeszłego roku. Nie będę zamykać oczu i udawać że wszystko jest OK. Bo nie jest. Widzę to i czuję to w mojej prawej ręce. Ale te złe wspomnienia, ból i wszystkie zeszłoroczne doświadczenia powoli odchodzą. To chyba jest tak jak z bólem porodowym. Wszystkie go pamiętamy, ale z czasem on gdzieś znika, rozmazuje się w naszej pamięci i zostają tylko te dobre wspomnienia. I ze mną chyba jest podobnie. Wracam do życia, powoli ale bardzo skutecznie i te pierwsze wczorajsze 10 kilometrów są tego najlepszym dowodem.
Jednak pomimo mojego małego zwycięstwa, wczorajszy dzień nie zakończył się dobrze. Wiadomość o śmierci Ani Przybylskiej ścięła mnie z nóg. Wiedzieliśmy że była chora, wiedzieliśmy że walczyła, ale nikt nie przypuszczał że odejdzie tak szybko. Niestety z rakiem trzustki się nie wygrywa, można długo z nim grać, można długo grać na czas, długo walczyć, ale prędzej czy później to on wygrywa. Niestety. Patrick Swayze walczył długo, podobnie jak Steve Jobs, Luciano Pavarotti, Robin Gibb, Daria Trafankowska, Lech Falandysz i wielu, wielu innych wspaniałych ludzi. Ania Przybylska też walczyła – tylko że ona odeszła szybciej. [*]
Każdy nas traumatyczne przeżycia „trawi” inaczej. Jedni dużo o nich mówią, inni nie mówią nic. Jedni starają się zapomnieć, jeszcze inni rozpamiętują i analizują każdą minutę tych złych chwil. Ja należę do tej ostatniej grupy. Analiza pozwala mi się zdystansować, pozwala zrobić długi wdech po przeżyciach pełnych złych emocji kiedy nie było czasu na długie spokojne wdechy a jedynie nerwowe łapanie powietrza. Pozwala mi stanąć obok i powiedzieć sobie samej „widzisz, wszystko dobrze się skończyło”. Poza tym takie retrospekcje pozwalają mi obrosnąć w pancerz na przyszłość, w razie innych złych chwil.
Sądzę, że takie symboliczne zatoczenie koła, spięcie go klamrą jest bardzo ważne. Myślę też Aga, że to jednak co roku będzie wracać. Będzie bledsze, mniej wyraźne, ale wróci. Ważne żeby to dobrze wykorzystać. Ja się tego cały czas uczę. 😀
Masz rację, jest dokładnie tak jak piszesz, tylko że różni ludzie mogą różnie te swoje doświadczenia odbierać. Czasem taka analiza tego co było pomaga. Mnie przynajmniej pomaga 🙂 serdecznie pozdrawiam 🙂