O ukrytych talentach i innych pasjach, czyli co dobrego może z nas wyciągnąć pasożyt.

Długo myślałam nad tytułem tego tekstu, bo żaden mi nie odpowiadał, a jak już wymyśliłam tytuł, to teraz nie wiem od czego zacząć. Bo to taki temat pewnie trochę lajtowy i może nie za bardzo warty pisania o nim, ale dla ludzi z rakiem czy „po” raku nabiera trochę innej wartości. Może zacznę od tego że w każdym z nas drzemią jakieś ukryte talenty, tylko zwykle nie mamy czasu aby je w sobie odkryć. A jeżeli nawet nam się to uda to i tak nie mamy czasu żeby je potem rozwijać.

A przy długim leczeniu, przede wszystkim przy chemii, tego czasu robi się trochę więcej. Życie spowalnia, nie mamy za dużo siły, trzeba odpocząć, trzeba czasem usiąść, położyć się, pospać. Znam osoby które zaczęły w tych chwilach odpoczynku pisać, to znaczy spisywać swoje odczucia, przemyślenia, czasem obserwacje, czy to co usłyszały od innych nosicieli pasożytów. Sama zaczęłam to robić. Mam taki zeszyt, gdzie pisałam w momentach czekania na wizytę u lekarza, czekania aż lepiej się poczuję po badaniach, czy wlewce, albo w chwilach kiedy leżałam z igłą w żyle, czy wreszcie pisałam po to żeby coś robić a nie patrzeć tępo w okno w chwilach kiedy mój mózg próbował wyłączać się z rzeczywistości.

No właśnie, to był mój problem, chemia bardzo spowolniła proces mojego myślenia. Zwykle sporo czytałam, właściwie to nie wyobrażam sobie życia bez czytania, bez książek. A tutaj taki zonk. Próbowałam czytać, tylko że przy drugiej stronie nie bardzo pamiętałam o było napisane na poprzedniej. Wracałam więc do poprzedniej strony, czytałam jeszcze raz i znowu to samo. Po kilku dniach poddałam się, stwierdziłam że poczekam na czas kiedy mój mózg zacznie pracować w miarę normalnie.

No ale coś musiałam robić. A o tym co to będzie życie zdecydowało za mnie kilka tygodni wcześniej. Bo kilka tygodni przed moją diagnozą skończyły się wakacje, które spędziłam nad morzem z dziećmi. Może powinnam dodać że nad polskim morzem, bo wtedy od razu będzie wiadomo że przez większą część pobytu podał deszcz i znowu trzeba było znaleźć jakieś zajęcie. Ponieważ mój syn kupił sobie w takim sklepie – wszystko po 2 zł – sporo sznurków, zaczęliśmy te sznurki wiązać i splatać. I w ten sposób w deszczowe wakacje w Stegnie powstały nasze pierwsze bransoletki. Ze sznurka bieliźnianego. Potem już po wakacjach zamówiłam takie porządne, profesjonalne sznurki i próbowałam je splatać, wplatać w nie kamienie, takie eksperymenty. Ale po dość krótkim czasie moje koleżanki zaczęły prosić mnie, żebym wyplotła coś dla nich, w konkretnym kolorze, odcieniu i z wybranymi koralikami. Więc plotłam dalej.

Nie ukrywam, że pasożyt pomógł mi bardzo w tych Moich Splotach, bo gdyby nie on i gdyby nie moje spowolnienie (a przede wszystkim spowolnienie pracy mojej głowy) i częściowe wyłączenie z życia,  – szczególnie w trakcie chemii, to na pewno nie znalazłabym czasu na wyplatanie. A tak, dzięki pasożytowi, odkryłam w sobie ukryty talent. Pierwsze bransoletki sprzedałam w zimę na kiermaszu świątecznym u mnie w pracy i to praktycznie sprzedałam chyba z 80% tego co zrobiłam, a to dało dodatkową motywację. Zaczęłam szukać innych możliwości, agat, koral, szkło, sztuczne perły, drewno, masa fimo, sznurek, rzemień, nowe wzory, nowe pomysły.

Wczesną wiosną syn założył mi na „fejsie” profil Moje Sploty – no i poszło. I tak naprawdę te moje sploty cały czas dają mi taką odskocznię od rzeczywistości, od tego życia do którego próbuję wracać. To takie uspokojenie, zajęcie czymś rąk, czy wreszcie robienie „czegoś” kiedy nie mam siły żeby wyjść pobiegać. Tylko że ostatnio to jednak coraz częściej wychodzę pobiegać albo wsiadam w samochód i jadę na weekend żeby pochodzić po górach, żeby się powspinać, ale zawsze w tak zwanym między czasie coś uda mi się upleść. Czasem mam – jak to nazywam – wenę twórczą i dziergam wtedy kilka godzin, próbuję nowych połączeń, zamawiam nowe kamienie. I przez cały czas dostaję nowe zamówienia. Raz więcej, raz mniej ale cały czas coś się w tych moich splotach dzieje.

Wiele dziewczyn które poznałam jeszcze w trakcie leczenia, czy już później, odkrywa w sobie podobne talenty. A może raczej ich rak pomaga im je odkryć. Znam dziewczyny które zaczęły haftować, malować, rzeźbić, tworzyć różnego rodzaju sztukę czy zajmować się rękodziełem, nie koniecznie takim jak moje ale podobnym. Chodząc po sieci natrafiam na właśnie takie strony, na takie teksty, artykuły o takich ludziach. Wielu z nich próbuje swoich sił w wolontariacie, lub nawiązując kontakty z różnymi fundacjami, czy organizacjami społecznymi, pracują w hospicjach i świetnie sprawdzają się pomagając innym nosicielom pasożyta, którzy nie potrafią się w jeszcze z tym nowym lokatorem dogadać. Inni sprawdzają się w pracy z dziećmi, czy z młodzieżą, inni przychodzą do szpitali, pomagają tym którzy takiej pomocy potrzebują. Znam ludzi którzy zaczęli pisać, spisywać swoje doświadczenia z życia z pasożytem, którzy wydali książki, których wiedza o raku, o leczeniu czy po prostu o szarym zwykłym życiu z chorobą która ich zdominowała, pomaga innym odnaleźć się w tej nowej sytuacji kiedy świat staje na głowie.

Znam takich, którzy odkrywają w sobie podróżnika i jadą zwiedzać świat, odkrywać nowe kontynenty, miejsca – na zobaczenie których nigdy nie było czasu. Znam takich którzy próbują rzeczy ekstremalnych skaczą ze spadochronem, skaczą na bungee, robią kurs szybowcowy albo zaczynają pilotować awionetki, albo … wybierają chodzenie po górach – tych wysokich górach. Cóż, sama jestem tego przykładem. Marzy mi się Kaukaz i Elbrus, Mont Blanc, Matterhorn, Góra Kościuszki w Australii no i Aconcagua w Andach i kiedyś tam pojadę.

I jeszcze jedno, obiecałam synowi że zabiorę go w Tatry w przyszłe wakacje. Nie wezmę go na te najwyższe szczyty, raczej na zwykłe szklaki, ale to też będzie ciekawe doświadczenie, może za jakiś czas pojadę z nim gdzieś w te najwyższe góry… Zobaczymy…

3 myśli nt. „O ukrytych talentach i innych pasjach, czyli co dobrego może z nas wyciągnąć pasożyt.

  1. Agnieszko ja wiem, że to wszystko o czym tu piszesz to nie tylko marzenia – Ty to zrobisz. Zdobędziesz szczyty, pojedziesz z synem w góry a razem popłyniemy w cudowne rejsy. Trzymaj się i głowa do góry

  2. Jakie to wszystko prawdziwe …. wszystko o czym Pani pisze jest strzalem w 10 jakby ktos spisał moje myśli i odczucia.Mnie moja pasja niejako uratowała, pomogła nie myśleć o pasożycie. Pozdrawiam Panią gorąco.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *