Pierwszy rejs naszej grupy żeglarskiej Onko-Sailing został zakończony. Wypłynęliśmy, przepłynęliśmy i dopłynęliśmy tam gdzie zaplanowaliśmy, a właściwie to jeszcze dalej..
Ale po kolei. Najpierw dotarliśmy na Bornholm. Po krótkiej dyskusji zapadła decyzja, że to będzie Svaneke. Niestety znowu objedliśmy się smakiem, bo knajpki ze śledziami były zamknięte. Następnego dnia ruszyliśmy w kierunku Kopenhagi. Zajęło nam to ponad dobę. Kanał Falsterbo przeszliśmy o 6 rano i po chwili w pięknym słońcu po prawej stronie ukazał nam się most i sztuczna wyspa pomiędzy Danią i Szwecją przez cieśninę Sund, a po lewej, las dwudziestego wieku, czyli farma wiatraków. W Kopenhadze byliśmy przed południem i po szybkim prysznicu od razu poszliśmy w miasto. Pogoda była piękna więc zwiedzaliśmy do późnego wieczora, a my z Gosią nawet w nocy, ale o tym później. Po wieczornej dyskusji, jednogłośnie podjęliśmy decyzję że zamiast kolejnego dnia w Kopenhadze, rano ruszamy do Odense, czyli miasta Andersena. Po drodze „zahaczyliśmy” jeszcze o Helsingor, czyli twierdzę książąt duńskich na Zelandii, a potocznie mówiąc – po prostu o zamek Hamleta.
Do Odense dobiliśmy w czwartek, bardzo późnym wieczorem i tak nam się tam spodobało, że zostaliśmy aż do soboty. Stara dzielnica Pana Andersena z maleńkimi domkami i dawną atmosferą po prostu nas zachwyciła. W sobotę wyszliśmy bardzo rano i przez Mały Bełt, pod mostami, omijając wyspy i płycizny, w towarzystwie delfinów i wielu bardzo licznych i różnorodnych jednostek pływających, a także w bardzo różnych warunkach pogodowych, w Kilonii zaparkowaliśmy w niedzielę późnym wieczorem.
Zwiedzanie Kilonii zostawiliśmy na poniedziałek. Nasz Kapitan bardzo chciał dobić do kei w niedzielę, bo w poniedziałek, miały zmienić się bardzo warunki pogodowe. I faktycznie tak było, bo w poniedziałek wiało tak, że ilość jachtów w wejściu do portu można było podzielić na palcach jednej ręki.
Zakończyliśmy nasz rejs. Tak na prawdę to zobaczyliśmy więcej niż zaplanowaliśmy. Cały rejs ze szczegółami opiszę już niedługo, a dziś jeszcze kilka słów o załodze. Jako kapitan, na Solanusie popłynął z nami Roman Nowak, który pływa na tym jachcie od lat. Pierwszym oficerem była nasza Kasia, która płynęła z nami w zeszłym roku na Gotlandię. I nasza grupa o onkologiczna. Po raz pierwszy na pokładzie była Beata i Andrzej. Nową osobą jest też Michał, ale Michał ma bardzo duże doświadczenie w żeglowaniu po Mazurach i jego wiedza i właśnie to doświadczenie bardzo nam się w tym rejsie przydało (zwłaszcza mnie bo byliśmy w tej samej wachcie). Z osób „starych” popłynęła Bożenka, Gosia, Hana i ja. Ten rejs na Solanusie był dla nas takim kolejnym dużym wyzwaniem. Nasza czwórka dokładnie wiedziała już jak to jest na morzu, bo rok temu miałyśmy już przedsmak tej przygody. W tym roku było podobnie, ale my już wiemy jaki ten Bałtyk jest i jakie potrafi płatać figle, choć teraz przygód było zdecydowanie mniej.
Przeżyliśmy fantastyczne chwile na morzu i sporo zwiedziliśmy. Dopisała nam również pogoda. Był wiatr – i duży i mniejszy i ten porządny też, ale Neptun okazał się dla nas tym razem bardzo łaskawy. Przez tych 10 dni padało tylko przez 1 (słownie jedną) godzinę. Słońce grzało tak, że bardzo przydały się kremy od Dr Irena Eris z wysokim filtrem. Była i plaża na pokładzie, kisielki i budynie (że o kaszy jaglanej nie wspomnę) i choroba morska też była, na szczęście w niedużej ilości.
Dziękujemy że trzymaliście za nas kciuki i że byliście z nami „duchowo”. Dzięki za wspieranie nas na FB, za komentarze i za to że cały czas jesteście z nami!
Witam. Czytam o rejsie i bardzo Wam zazdroszczę. Jestem po raku przełyku 10 lat temu i raku piersi w tamtym roku i zawsze moim marzeniem był rej żaglówką. Ale nigdy tego nie zrealizowałam . Nie miałam chętnego . który wziąłby mnie na taki rejs. Nawet nie wiem czy stać byłoby mnie na niego. Odpiszcie mi jak się dostać na taki rejs i ile on kosztuje . jakie sa inne rejsy. Jestem w dobrej formie . pływam . jeżdze na rowerze tylko nie biegam .