Po zejściu z Orlej potrzebowałam chwilę żeby odsapnąć. Ulokowałam się w schronisku na samej górze na materacu, ale niestety nie było mi dane żeby odpocząć. Młodzież w drugim końcu poddasza urządziła sobie imprezkę i pomimo że zakopałam się w śpiwór i próbowałam nic nie słyszeć, po prostu się nie dało zdrzemnąć nawet na moment. Trudno. Poszłam więc coś zjeść.
Kolejka do jedzenia niestety była długa, ale przede mną stał Shadi, z którym dość długo rozmawiałam poprzedniego dnia. Shadi z Dorotą, poszli przez Zawrat, weszli na Kościelec i wrócili tą samą drogą. Nie ukrywam, że chodziła mi po głowie taka wycieczka, więc poprosiłam o szczegółową relację jak im poszło. Okazało się że było długo i męcząco, ale pogoda i widoki fantastyczne. Gdy planowałam tegoroczny pobyt w Tatrach rozważałam możliwość wejścia na Kościelec. Przejście przez Zawrat, potem wokół Czarnego Stawu, wspinaczka na Kościelec, i z powrotem do Piątki przez Kozią Przełącz. Licząc z dużym zapasem wychodziło mi 11- 12 godzin. Oczywiście im zajęło to trochę mniej czasu, ale i Dorota i Shadi, to młodzi ludzie i ich tempo chodzenia jest trochę inne niż moje. Moje rozważania odłożyłam na później, a teraz pogadaliśmy o ich dalszych planach, bo wybierali się do Morskiego Oka a potem na Rysy. Mówiąc szczerze, to długo myślałam o nich we wtorek po południu i o tym jak te Rysy im się udały, gdy z za okna patrzyłam na ulewę i burzę z piorunami. Mam nadzieję że im się udało i szczęśliwie dotarli do schroniska.
Zjadłam naleśnik i ciasto z jagodami, pogadałam z Bogusiem, który też zamówił konkretny posiłek po zdobyciu Orlej Perci, potem poszliśmy oglądać spadające gwiazdy. Oczywiście przed schroniskiem pogadaliśmy z kolejnymi ludźmi o planach na następny dzień i o pogodzie, która zaczęła mnie trochę martwić, bo na niebie pojawiły się ogromne chmury. Po jakimś czasie wróciłam na poddasze. A tam toczyła się dyskusja właśnie odnośnie pogody w dniu następnym. Ktoś tam miał najświeższe prognozy że we wtorek po południu ma ostro padać. Wyjęłam mapy i zaczęłam szczegółowo analizować moje plany. Te związane z Kościelcem. Musiałabym wrócić tak w ciągu dnia, więc nie wyrobiłabym się czasowo. Jeszcze przez chwilę rozważałam przejście przez Kozią Przełęcz w stronę Doliny Gąsienicowej a potem przez Rówień Warsmundzką do Rusinowej Polany, ale to też zajęłoby mi dość dużo czasu. I – no cóż trudno mi się do tego przyznać, ale już byłam trochę zmęczona Orlą Percią i potrzebowałam jakiegoś spokojniejszego szlaku. Po krótkiej walce ze sobą stwierdziłam, że jednak schodzę w dół. Po 22.00 młodzież wreszcie zakończyła imprezę i udało mi się pospać.
Wstałam dobrze po siódmej i wyszłam ze schroniska o ósmej rano. Musiałam trochę odespać poprzednią noc i długi dzień. Bardzo wolniutko poszłam w kierunku Siklawy. Uwielbiam taki czas w górach, kiedy nie ma ludzi, słychać tylko ciszę, szum wody i szum drzew i czuć zapach lasu. Gdzieś tak w połowie Doliny Roztoki dogonił mnie Boguś, który też zdecydował się wracać do cywilizacji. Ponieważ nie bardzo chciałam iść asfaltem, uradziliśmy że pójdziemy na Rusinową Polanę przez Polanę pod Wołoszynem, a potem na Wiktorówki. Czerwony szlak od Wodogrzmotów, a potem czarny na Rusinową, to mój ulubiony szlak w Tatrach. Jak tamtędy idę, to mam takie poczucie że wchodzę do puszczy, takiej prawdziwej puszczy, gdzie nie ma ludzi a jest tylko natura w najczystszej postaci. Spotkaliśmy po drodze może z pięć osób, pojedliśmy jagód i malin, a gdy dochodziliśmy do Rusinowej Polany zaczęło padać. Przeczekaliśmy deszcz w okolicy Bacówki, kupiliśmy sery, a gdy przestało podać poszliśmy na Wiktorówki.
Mam taki zwyczaj że gdy schodzę z gór zawsze staram się dotrzeć nad Morskie Oko do kapliczki od Szczęśliwych Powrotów. Niestety nie zawsze mam okazję żeby tam dotrzeć, a Wiktorówki to kolejne miejsce w Tatrach, do którego lubię wracać. Na Wiktorówkach pożegnaliśmy się z Bogusiem. On poszedł z powrotem na Palenicę, a ja zostałam jeszcze chwilę. Przeczekałam kolejny przelotny deszcz i próbowałam znaleźć Stefana Juniora (czyli sławnego kotka braci Dominikanów), ale zdaje się że schował się przed deszczem i turystami. Ruszyłam z Wiktorówek przez Rusinową Polanę na Palenicę około 13.00.
Tuż przed 15.00 złapałam busa na Bukowinę i zameldowałam się w domu moich przyjaciół jakieś 15 minut przed burzą. Taką potężną burzą. Jak zwykle miałam szczęście i idealnie wyczułam sytuację żeby zejść. No dobrze zaufałam prognozom, a one nie były najlepsze ani na wieczór, ani na następny dzień, więc pomysł zejścia wcześniej okazał się dobrym pomysłem. Środę spędziłam w domu odpoczywając, a w czwartek budzik zadzwonił o 4.30, a o 5.00 byłam już w samochodzie w drodze na Słowację i twardym postanowieniem że tym razem postaram się przekonać Krywań, żeby wpuścił nie na swój szczyt. Zaparkowałam przy Trzech Studnickach i dokładnie o 6.30 ruszyłam na szlak.
cdn.
Cześć Agnieszka , z zaciekawieniem i dużą radością przeczytałem Twoje sprawozdanie z górskiej wyprawy na Orlą Perć. Gdy to piszę jestem cały uśmiechnięty i szczęśliwy bo przeniosłaś mnie na … szlak. Znów widzę szczyty ukochanych Tatr , z oddali patrzą na mnie czarujące oczy stawów a wiatr raz głaszcze subtelnie i czule by po chwili rzucić się z groźną namiętnością.
Dziękuję Ci za Twoje towarzystwo i chwile uspokojenia w mojej pędzącej po graniach drodze. No i za odkrycie pięknego kościółka na Wiktorówkach.
Życzę Ci wejścia na Krywań , pięknych widoków i wartościowych przemyśleń.
P.S. Przesyłam obiecaną stronę instytutu w Poznaniu : http://www.instytut-mikroekologii.pl
Bardzo dziękuję, dopiero teraz przeczytałam Twój komentarz, bo właśnie wróciłam z długiej podróży po krajach arabskich i powoli wracam do rzeczywistości. Pozdrawiam i miło było spotkać Cię na szlaku 🙂