KRYWAŃ 2495 n.p.m. – czyli moje zrealizowane marzenie.

Od czasu kiedy weszłam na Gerlach, mam jakąś dziwną słabość do gór z krzyżem. Nie wiem dlaczego właśnie Krywań stał się dla mnie kolejnym marzeniem. Może dlatego że ta góra ma dla Słowaków szczególne znaczenie, może dlatego że szlak jest długi i męczący, a może właśnie dlatego że wszystkie zdjęcia które obejrzałam mają w sobie jakąś magię. Piękna panorama Tatr i ten krzyż ….. inny niż wszystkie ….

W zeszłym roku robiłam dwa podejścia do Krywania, ale pokonał mnie deszcz. W tym roku stwierdziłam, że zaryzykuję. Niestety nie dane mi było obejrzeć panoramę z Krywania bo gdy minęłam Krywańską Kopę chmury poszły do góry i po pół godzinie szczelnie opatuliły wierzchołek i cały Wielki Krywański Żleb…..

Pomimo tego że sprawdzałam pogodę bardzo dokładnie, to chmury na tej wysokości zdają się jedną wielką ruletką. Ruszyłam z Bukowiny dokładnie o 5.00, dotarłam do parkingu Tri Studnicky (opłata 5 euro za cały dzień) i o 6.30 w pięknych promieniach słońca ruszyłam na szlak. Nie będę pisać o szlaku bo napisano już o nim chyba wszystko na różnych blogach i portalach tatrzańskich. Napiszę o moich wrażeniach z całodniowej wycieczki na Świętą Górę Słowaków. Z parkingu Tri Studnicky (1140 n.p.m.) ruszyłam zielonym szlakiem. To najkrótsza droga na Krywań. Mapy podają czas 4 godziny. Wiem już od dawna, że czasy przejścia na słowackich tabliczkach mają się nijak do rzeczywistości, więc od razu założyłam 5 godzin, a że ja nie chodzę szybko więc stwierdziłam że powinnam się wyrobić w sześciu godzinach. Wiem, że są osoby które wchodzą na Krywań w trzy godziny, ale ja nie jestem silnym, sprawnym i wysportowanym facetem, tylko niepełnosprawną kobietą w średnim wieku, a poszłam tam dla przyjemności a nie na wyścigi. Po drodze skręciłam jeszcze, żeby zobaczyć partyzancki bunkier i tablicę upamiętniającą słowackich partyzantów walczących w Tatrach.

Około godziny 9.00 chmury z doliny zaczęły się bardzo szybko podnosić, więc na Razceste pod Krivanom dotarłam w gęstym mleku. Tutaj kończy się szlak zielony. Jesteśmy na wysokości 2140 n.p.m. i dalej idziemy szlakiem niebieskim. To drugi szlak na Krywań. Prowadzi od Jamskiego Stawu – 1448 n.p.m. lewą stroną Pawłowego Grzbietu.

Co mogę powiedzieć o zielonym szlaku? Dla mnie był długi i męczący i bardzo monotonny. Zwłaszcza gdy przez pierwsze dwie godziny widziałam Krywań. Był na wyciągnięcie ręki, a jednak tak daleko. Szłam tym szlakiem trzy i pół godziny. Punkt 10.00 stanęłam na Razceste pod Krivanom, zjadłam śniadanie i w zalegającym mleku o 10.15 ruszyłam w górę. Przejście przez Mały Krywań a potem na przełęcz było dla mnie bardzo trudne. Razem ze mną szło sporo ludzi. Może gdyby było ich mniej odebrałabym to inaczej. Miejscami jest bardzo stromo i bardzo wąsko. Idzie się po wyślizganych głazach i nie ma się czego złapać. Jeżeli jest sporo ludzi wchodzących i schodzących – a tak było tym razem, to czasem trzeba czekać na swoją kolej – zwłaszcza w wąskich i stromych przejściach i w dwóch bardzo wąskich kominkach, gdzie trzeba jeszcze trochę pokombinować jak się złapać, żeby jakoś podciągnąć się do góry. Bardzo przydały mi się wtedy rękawiczki. Moja zasada że nie wychodzę w góry bez rękawiczek, bez czapki i bez chustki na szyję miała tutaj duże uzasadnienie.

Ostatnia prosta na szczyt to wyślizgane kamienie. Lazłam tam na czworakach a zjeżdżałam na dupie prawie jak na zjeżdżalni. Stanęłam na szycie o 11.45. Szłam w sumie 5 godzin i 15 minut. Chwilę trwało zanim dostałam się do krzyża. Faktycznie robi wrażenie. Szkoda tylko, że nie było tam takiej magii jaką widuje się na zdjęciach. Szkoda, że nie zobaczyłam tej sławetnej panoramy Tatr, tylko tłum ludzi przedzierających się w gęstym mleku ….

Na szczycie spędziłam pół godziny. Zaczęłam schodzić o 12.15. Zdecydowałam się że pójdę teraz niebieskim szlakiem do Jamskiego Stawu, a potem skręcę w prawo i czerwonym szlakiem dojdę do parkingu. Ta droga zajęła mi cztery i pół godziny. I znowu – było długo, męcząco i monotonnie. Szlak się ciągnie jak flaki z olejem i końca nie widać. A może po prostu byłam już zmęczona. Ładnie wygląda Jamski Staw, takie jeziorko zatopione wśród drzew. Ale z Jamskiego Stawu to jeszcze była godzina marszu.

O 16.45 dotarłam do samochodu, a o 17.00 ruszyłam do domu. Z Trzech Studniczek do Bukowiny jest ponad 80 km i ta droga zajęła mi grubo ponad godzinę. Bardzo nie lubię wchodzić w konflikty ze słowacką policją, która bardzo lubi zasadzać się na Polaków na drodze przez Smokowce, Tatrzańską Łomnicę i Zdiar. Nie raz mnie tam namierzano na suszarki, więc wolałam nie ryzykować. Dotarłam do domu około 18.30 – bardzo zmęczona ale i szczęśliwa. Weszłam na Krywań. To dość wysoko i dla mnie dość niebezpiecznie. Ale dałam radę. Może gdybym wybrała inny dzień, zobaczyłabym więcej.

No nic mówi się trudno. Teraz jak tak wracam do tej wycieczki to dochodzę do wniosku, że chyba muszę tam pójść jeszcze raz. Może będę miała trochę więcej szczęścia i zobaczę trochę więcej……

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *