Pytanie absurdalne, ale jak przyjrzeć się temu głębiej i popatrzeć na reakcje niektórych ludzi na nas – onkologicznych, to możemy dojść do bardzo ciekawych wniosków. Jeszcze jakiś czas temu nie bardzo zwracałam uwagę na negatywne reakcje ludzi na stwierdzenie że jestem onkologiczna. Od niedawna jednak bardziej zwracam na to uwagę.
Moje pierwsze wrażanie? Zresztą to nie jest tylko moje wrażenie, ale prawda ogólnie znana – ludzie boją się tego czego nie znają. Niestety choroba onkologiczna jest właśnie czymś takim. Czymś co budzi strach, bo praktycznie bardzo mało o tym raku wiemy. Jeżeli słyszymy słowo RAK, to natychmiast kojarzy się ono bardzo negatywnie. Rak to ból, fatalny wygląd, utrata włosów, długotrwałe leczenie, wyniszczenie organizmu, brak sił, złe samopoczucie, uciekanie od ludzi, wreszcie śmierć. Takie są stereotypy, ale czy aby na pewno tak jest? Powtórzę się, ale powiem coś, co mówię ciągle i do upadłego – te stereotypy pokazywane są w mediach. Trąbi o nich telewizja, rozpisuje się prasa. Dziennikarze pokazują to, co dobrze się sprzedaje. A najlepiej sprzedają się „wyciskacze łez” i ludzkie tragedie. Ktoś zaprzeczy?
Skłamałbym gdybym powiedziała, że nie mówi się o tych zwykłych „szaraczkach”, którzy wzięli pasożyta za bary i dali sobie z nim radę. Żyją i pokazują że z rakiem też można. Coraz częściej pojawiają się takie historie, ale jest ich stanowczo za mało. No cóż, one po prostu nie są medialne. Co medialnego jest w zwykłej prozie życia? Co można pokazać w historii zwykłej kobiety, która wraca po leczeniu do domu, do dzieci i żyje, po prostu żyje …… gdzie tu sensacja? Co można pokazać w historii faceta w średnim wieku u którego w wyniku raka jelita wyłoniono stomię? Facet żyje, co prawda w workiem u boku, ale żyje ……… gdzie tu sensacja? Dla mnie w obu tych przypadkach jest ogromna sensacja, tylko że ja jestem onkologiczna, więc wiele rzeczy widzę inaczej. Pokazywanie takich zwykłych ludzi, którzy kończą leczenie i wracają do życia jest ogromną sensacją i ogromnym wyzwaniem, nie tylko dla nich ale też dla ich najbliższych. Czy przeciętny człowiek wie, że w ich najbliższym otoczeniu są właśnie tacy ludzie? Tacy zwykli ludzie którzy żyją z pasożytem, czy ludzie po leczeniu onkologicznym. A gdyby wiedzieli że tacy ludzie są, czy traktowali by ich tak samo jak innych, jak zdrowych? Mam wrażenie, że nie do końca.
Gdy daję ludziom ulotkę promującą życie „po raku”, dość często widzę w nich rekcję obronną – „ale mnie to nie dotyczy……”, „nie przewiduję tej choroby w moim życiu…..”, na razie nie, ale co będzie później? Ostatnio dość często spotykałam się właśnie z taką reakcją. Oddanie mi ulotki, jakiś szybki komentarz i ucieczka. Nie widzę, nie słyszę, nie mówię, bo nie chcę kusić losu. Wybaczcie proszę, ale mnie to śmieszy. Tylko że to jest taki śmiech przez łzy. Przez rozmowę ze mną nikt się nie zarazi. Rak to nie wirus, nie rozsiewam go, to nie bakteria, nie roznosi się drogą kropelkową, rozmowa ze mną i przybywanie w moim towarzystwie nie stanowi zagrożenia. Ale jeżeli ktoś chce mnie słuchać, to powiem, żeby się badać, sprawdzać. Dając kobietom ulotkę z instrukcją samobadania piersi zawsze mówię, że daję ją po to „żeby pani nie miała takich problemów jakie mam ja…..” Większość z tych kobiet dziękuje mi i mówi, że to ważne, ale niestety są też takie, które uciekają „żeby nie kusić losu…..” jak od nich słyszę.
Gdy widzę taką reakcje, to najnormalniej w świecie jest mi po prostu przykro. Przykro, że traktuje się nas jak trędowatych. Jak odmieńców. Bo ośmielają się mówić głośno. O swojej chorobie. O raku. O tym że jesteśmy onkologiczni i że to dla nas to nie jest żaden wstyd. Dlatego słuchajcie takich zwykłych ludzi – ludzi onkologicznych, którzy chcą mówić o raku, chcą mówić o swoich zmaganiach z chorobą, chcą udowadniać że to tylko choroba przewlekła, że można z nią żyć. I przede wszystkich chcą Was namawiać na badania, na wizyty u lekarzy i nie odkładnie ich na później. Gdybym odkładała badania na później, nie wiem czy dziś pisałabym ten tekst.
Nie bójcie się nas. Jesteśmy tacy sami jak Wy …… tylko z trochę większym doświadczeniem choroby i większą świadomością życia, tego życia które zostało nam dane, które nam jeszcze zostało…….
Ach, a ja to bym bardzo chciała rozmawiać właśnie z takimi osobami co sobie z rakiem poradziły, wygrywają i żyją dalej, zwykłą szarą codziennością! Mój tata zmarł na raka 4 lata temu. Bardzo późno powiedział nam o raku, w zasadzie od tamtej wiadomości mięliśmy z nim jeszcze 3 miesiące wspólnego życia. Więc ja jak najbardziej jestem otwarta na takie osoby które chcą o tym mówić – o profilaktyce, o badaniach, o tym że można wygrać, że można dalej żyć! Chcę słyszeć jak najwięcej o tym że SIĘ DA. Mam wrażenie że mogłabym słuchać o tym godzinami…
Dziękuję za ten artykuł. Pozdrawiam serdecznie!
to ja dziękuję za to co napisałaś – takie opinie jak Twoja są bardzo ważne – przede wszystkim dla ludzi zdrowych – takie przełamywanie tabu – pozdrawiam serdecznie
Da się . Ja zachorowałam jak miałam 37 lat.Już 4 lata.Przerzuty do kości po niecałych 2 latach, walczę cały czas ,ale się da. Trzeba tylko mieć siłę i wolę do walki.