……….to zrobię jeszcze tyle rzeczy, na które wcześniej nie było czasu. No właśnie……. Po zakończeniu leczenia wracamy do naszego „normalnego” życia. Nadrabiamy zaległości, robimy wszystko to, co obiecaliśmy sobie zrobić jeszcze w trakcie leczenia. Często gonimy czas, bo przecież tyle go straciliśmy na szpital, kroplówki, na rehabilitację, na dochodzenie do siebie po operacji, czy po prostu na zmaganie się z pasożytem. Łapiemy to życie garściami, chociaż czasem jest trudno i dopadają nas wątpliwości, czy pasożyt nie wróci. Odganiamy te myśli, bo przecież udało nam się go pokonać chociaż w tej pierwszej poważnej bitwie, wiec ten dany nam czas, to tak zwane drugie życie trzeba dobrze wykorzystać. Na jak długo wystarcza nam sił?
Dobre pytanie. Przez te ostatnie trzy lata poznałam wielu ludzi, którzy próbują ułożyć sobie życie „po raku”. To może głupie określenie, ale sama łapię się na tym, że rozdzielam życie na to „przed rakiem” i na to „po raku”. Poznałam ludzi, którzy mówią o swojej chorobie, próbują żyć ze świadomością pasożyta, z tym że on kiedyś stanął nam na drodze. Poznałam też ludzi, którzy próbują zapomnieć o tym że jakiś czas żyli z pasożytem. Poznałam ludzi, którzy próbują wymazać ten czas ze swojego życia, czasem to się udaje, czasem nie za bardzo. Poznałam ludzi, którzy próbują zamknąć za sobą ten rozdział, czasem nawet udawać, że go nie było…… Poznałam takich ludzi, którym udaje się żyć bez tego obciążenia, że kiedyś pasożyt stanął im na drodze. Przynajmniej tak mi się wydaje i tak to wygląda z zewnątrz, bo jeżeli zakończyli leczenie, pięć, osiem, dziesięć, czy nawet kilkanaście lat temu, to można już chyba powiedzieć, że „zapomnieli” o tym epizodzie. Tylko czy aby na pewno? Czy na pewno zapomnieli, czy po prostu o tym nie mówią, nie chcą mówić…. Czy może jest to jakaś poza? Czy może bardziej chęć zapomnienia? Czy oszukiwanie samych siebie? Czy jeszcze coś innego?
Tak sobie myślę, czy fakt życia przez jakiś czas z pasożytem można w ogóle wymazać ze swojego życia, wymazać z pamięci? Czy można o tym zapomnieć? Ostatnio sporo się nad tym zastanawiałam. Czy jest to w ogóle możliwe? Czy jeżeli nie widać na zewnątrz zmian i deformacji naszego ciała, można „zapomnieć” o tym że kiedyś się chorowało? Może, chociaż ciężko jest mi to sobie wyobrazić. Ostatnio rozmawiałam o tym z kilkoma osobami i zgodnie stwierdziłyśmy, że nie jest to możliwe. Przynajmniej dla nas nie jest to możliwe. Może z tymi z nas, które przeszły przez raka piersi jest właśnie tak, bo zmiany w naszym ciele są bardzo widoczne i bardzo „namacalne”. Trudno jest o nich zapomnieć, widząc codziennie nasze odbicie w lustrze, zakładając codziennie rano protezę, wchodząc pod prysznic, czy dobierając ubranie tak, żeby tych naszych deformacji nie było widać. Raczej trzeba nauczyć się z tymi zmianami żyć i traktować je jako coś normalnego, jeżeli można to tak nazwać. Mam wrażenie, że łatwiej jest żyć ze świadomością, że nie mamy kawałka żołądka, tarczycy, płuca, czy jelita – bo tego nie widać na pierwszy rzut oka – chociaż może wcale nie mam racji. Przecież zawsze pasożyt „zjada” jakąś część naszego ciała, czy tę widoczną, czy tę gdzieś głęboko ukrytą wewnątrz nas, zostawia po sobie blizny i prędzej czy później może w każdym z nas pojawić się strach, czy obawa przed jego powrotem.
Każdy z nas wraca do tego swojego życia inaczej, ale zwykle ten powrót jest trudny. Dla niektórych z nas trudny jest ten czas tuż po zakończeniu leczenia, ale częściej ten trudny czas pojawia się później, gdy zakończy się ten pierwszy okres życia na adrenalinie. Czyli po roku, po dwóch, czasem później. I świadomość pasożyta jest w nas zawsze, choć czasem po prostu o tym nie mówimy. A właściwie to nie jest tak że nie mówimy. Mówimy tylko czasem trudno jest rozmawiać z naszymi bliskimi, bo pomimo ich szczerych chęci trudno jest znaleźć w nich zrozumienie dla naszych rozterek, wątpliwości, obaw czy problemów. Wtedy szukamy wsparcia wśród takich jak my, szukamy grup wsparcia, psychologów, szukamy innych osób „onkologicznych”, bo im nie trzeba wielu rzeczy tłumaczyć. Oni po prostu wiedzą, bo mają te same rozterki, te same problemy…….. – ale to już temat na osobny wpis – mam nadzieję, że już wkrótce.
Czytam Twojego bloga i tak bardzo Cię podziwiam i jednocześnie dziękuje za taką dawkę pozytywnej energii i nastawienia do życia! Ostatnio podjęłam decyzję, że zrobię sobie badania genetyczne bo jestem bardzo obciążona i nawet już znalazłam miejsce http://www.euroimmundna.pl/15-mutacji-7-genach więc zobaczymy co z tego wyjdzie..