To nie ja wymyśliłam termin „onko-bajka”. Wymyśliła go bardzo sympatyczna dziennikarka. Kilka tygodni temu spotkałam się z Dorotą Mirską, która chciała opisać moją historię z pasożytem w tle na łamach miesięcznika VITA. Nigdy nie przypuszczałam że na podstawie naszej rozmowy Dorota napisze bajkę. Współczesną bajkę. Onko-bajkę. Jak dostałam tekst do autoryzacji, trochę zaskoczyła mnie jego forma i tytuł „Żyła długo i szczęśliwie…..” Zaskoczyła, ale też bardzo mi się spodobała. Czy z rakiem można żyć długo i szczęśliwie? To trochę retoryczne i bardzo przewrotne pytanie i wymaga odrobinę głębszego zastanowienia się……
Wszystkie bajki kończą się „…….długo i szczęśliwie………”, choć mnie bardziej podoba się to Shrekowskie „…happily ever after…” – ma takie trochę bardziej magiczne znaczenie. Ale czy kiedykolwiek zastanawialiście się co jest w bajkach po „happily ever after”? Co się stało z Kopciuszkiem?, Ze Śnieżką?, Ze Śpiąca królewną? Z Bellą?, Z Arielką? Albo z tymi bohaterami współczesnych bajek……. Z Raszpunką? Albo Elsą?, Czy Meridą? Nie wszystkie z nich poślubiły księcia, ale wszystkie żyły „….długo i szczęśliwie”…..
Tak jest w bajkach. A jak jest w życiu? Czy w życiu też jest „…długo i szczęśliwie…”? Wszyscy tego chcemy, ale jak się ma do tego taka zwykła proza życia? A jak w tę prozę życia zawitają jakieś tragedie? Jakaś strata? Choroba? Pasożyt? Jak to zwykłe życie ma się do tego bajkowego „happily ever after”?
No cóż, wielokrotnie już przekonałam się że bajkowe „długo i szczęśliwie” niewiele ma wspólnego z tym naszym „normalnym” życiem. Ale przecież nasze życie też może być wypełnione szczęściem. Tylko to szczęście jest inne niż to bajkowe. Wiecznie powtarzamy, że trzeba nauczyć się znajdywać szczęśliwe chwile w tym naszym codziennym kieracie. Przecież tak naprawdę wiele zależy od naszego podejścia, od umiejętności patrzenia z dużą dozą optymizmu na to wszystko co się dzieje wokół nas. Tak wiem, zaraz usłyszę, że to bardzo trudne, ale może jednak warto próbować?
Kiedy wracamy do życia po leczeniu, cieszy nas wszystko, przede wszystkim to że żyjemy, że wygraliśmy tę ważną bitwę. Paradoksalnie powiem – że jeżeli dostało się to życie po raz drugi, to czy może być inaczej niż „happily ever after”? Wracamy do życia, zauważamy w tym życiu rzeczy, których wcześnie nie widzieliśmy, bo nie było na to czasu, bo były inne – ważniejsze sprawy…. Rozwijamy w sobie pasje, które były gdzieś w nas schowane, spotykamy ludzi, z podobnymi problemami jak nasze, znajdujemy z nimi wspólny język, uczymy się żyć na nowo, często się zmieniamy, często zmieniamy nasze życie.
Patrząc na to życie z perspektywy choroby wiele rzeczy już nigdy nie będzie jak dawniej. I dokładnie tak to jest a tym Shrekowskim „happily ever after”. Musi być „happily ever after” bo my – nosiciele pasożytów – nie mamy innej możliwości. A że nasze życie wygląda trochę jak sinusoida – raz trochę lepiej, raz trochę gorzej, no cóż, musimy się do tego przyzwyczaić. Ale najważniejsze jest dla nas to, że dano nam jeszcze jedną szansę, to że możemy żyć, że możemy realizować nasze pasje, cieszyć się życiem, spotykać nowych ludzi. Czy to jest dużo? Pewnie nie, ale to wystarczająco dużo, żeby czerpać z tego życia to co najlepsze i tylko od nas zależy czy choć trochę nauczymy się to robić. A może nie tylko trochę…… W końcu każdy z nas pisze swoją własną bajkę…….
,,Długo i Szczęśliwie”……Właśnie mija 25 lat…..można ..można żyć..gdy zachorowałam miałam 37 lat….
Jak powiedział jeden muzyk ze wschodu – żeby poczuć się szczęśliwym trzeba, żeby coś się stało, a później wróciło do normy, czyli od normalności do normalności i będzie się szczęśliwym i podejście do życia będzie trochę inne. Choroba ciężki temat, ale takie próby wyznaczają właściwy kierunek w życiu.
Bardzo mądrze powiedziane – pozdrawiam