Po raz kolejny przekonałam się jak ważne jest planowanie przed pójściem w góry. Zawsze trzeba planować, żeby później móc te plany zmieniać. Pojechałam w Tatry z bardzo konkretnym założeniem, gdzie chcę pójść, tylko że jak już kiedyś powiedziałam, pogoda w Tatrach to ruletka i nigdy nie wiadomo na co się trafi. Oprócz pogody, jest jeszcze kwestia warunków na szlakach, no i mojego zmęczenia, bo po raz kolejny przekonałam się że jak jestem już trochę zmęczona, to nie powinnam chodzić po trudnych szlakach.
Ruszyłam z domu dość późno bo po 11.00. Długo jechałam, ale pocieszające jest to, że w wielu miejscach poszerzają 7-kę. Plac budowy jest za Radomiem, za Kielcami i w kilku miejscach miedzy Kielcami a Krakowem. Na Zakopiance też w paru miejscach stoi ciężki sprzęt, wiec może coś się tam będzie działo? Mam po cichu taką nadzieję, że za kilka lat dociągniemy do Nowego Targu dwupasmówką……… Punkt piąta zaparkowałem na Bukowinie u moich przyjaciół, i truchtem ruszyłam na Klin, bo już się robiło dość późno, a zaplanowałam sobie że zatrzymam się na nocleg w Morskim Oku. Po jakiś 10 minutach machania, zatrzymał się przemiły baca, który ……. był bardzo zdziwiony, że poprosiłam o podrzucenie na Wierch Poroniec a nie na Palenicę. „Przecież z Porońca do schroniska będzie pani szła ponad 3 godziny……”. Nie był przekonany, kiedy powiedziałam mu, że przyjechałam właśnie po to żeby pochodzić po górach. Dokładnie o 17.30 ruszyłam z Porońca w kierunku Rusinowej Polany i jak weszłam na szlak to poczułam taką radość, że jednak udało nie się wyrwać z tego mojego kieratu choć na kilka dni. Z Rusinowej Polany poszłam w dół czarnym szlakiem do Polany pod Wołoszynem, a potem czerwonym do Wodogrzmotów. Bardzo lubię tę trasę, pewnie dlatego, że mało osób nią chodzi i może właśnie dlatego mam takie wrażenie, że tam jest jeszcze taka przedziwna puszcza, przez którą w wielu miejscach trzeba się prawie „przedzierać”. Niestety od Wodogrzmotów czekała mnie ceprostrada. Na szczęście było już późno i mało ludzi. Po trzech godzinach dotarłam do schroniska. Bez problemu dostałam nocleg, jak zwykle w starym schronisku. Bardzo lubię to miejsce. Ma taki specyficzny klimat i zawsze spotykam tam fajnych ludzi. Tym razem było tak samo. W kuchni przy kolacji poznałam Gosię i przegadałyśmy cały wieczór. Oczywiście wieczorne rozmowy w schronisku zawsze toczą się na dwa tematy – pogoda i gdzieżby tu pójść następnego dnia. Ja miałam konkretny plan. Przełęcz Mięguszowiecka pod Chłopkiem i liczyłam, że pogoda będzie mi przychylna. Zaplanowałam, że ruszę o piątej rano. Niestety jak się ocknęłam i spojrzałam w okno, deszcz lał jednostajnym strumieniem. Tak gdzieś w okolicach szóstej, miałam duże wątpliwości jak to będzie tym moim Chłopkiem. Ale jak to powszechnie wiadomo, głupi mają szczęście i ok. 6.30 padać przestało. Momentalnie ruszyłam na szlak. Było pusto. Po raz pierwszy widziałam pustą plażę nad Morskim Okiem, a to widok bezcenny. Ludzi na szlaku – praktycznie zero. Na dojściu do Czarnego Stawu, minął mnie Maciek, z którym gadałam rano w schronisku, z twardym postanowieniem, że wejdzie na Rysy. Wyraziłam sporą wątpliwość, że na Rysy to trochę za późno, ale każdy robi jak uważa. Pożegnaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę.
Nad Czarnym Stawem zjadłam śniadanie, ubrałam się bo wiało pierońsko i o 8.15 ruszyłam w górę. Podejście na Przełęcz, to bardzo trudny szlak, zrobiłam sporo zdjęć i zrobię z nich album na FB z opisem jak to podejście wygląda, ale to za chwilę. Początek szlaku jest ok, a zabawa zaczyna się tak w połowie podejścia na Kazalnicę. Bardzo wąskie kominki, wyślizgane skały (tym bardziej że było świeżo po deszczu), płaskie i bardzo wysokie ściany i chwilami na prawdę nie ma czego się złapać. Na całym szlaku jest siedem klamer. Słownie SIEDEM. Mam dziwne wrażenie, że przydałoby się drugie tyle. Były takie trzy miejsca, gdzie musiałam ostro kombinować jak mam się odbić i jak złapać się jakiejś wypustki skalnej powyżej. Chwile zwątpienia przeżyłam w miejscu najtrudniejszym, czyli tam gdzie są te sławetne trzy klamry, bo poniżej tych klamer jest płaska ściana i nijak nie mogłam się do tych klamer dostać. Lewą ręką nie mogłam ich dosięgnąć, a prawą, no cóż…., na prawej ręce nie podciągnęłabym się, niestety. I tak zaczęłam mieć bardzo poważne wątpliwości, czy po tych wyczynach wspinaczkowych, ręka mi nie spuchnie, ale na szczęście, nie nadwyrężyłam jej za bardzo. Udało mi się przy trzeciej próbie. Podciągnęłam się tak jakoś tyłem i złapałam klamrę lewą ręką. No i poszło, powolutku, ale poszło. Bardzo szybko odsunęłam od siebie myśl, że trzeba będzie zejść tą samą drogą…..
Od Kazalnicy to już prawie bułka z masłem, z naciskiem na „prawie”. Szlak prowadzi granią, a potem już tylko dwa wąskie kominki (ale to pestka w porównaniu z Kazalnicą) i taka wąska ścieżka na Przełęcz. Natomiast widoki z samej przełęczy – i z podejścia również – wynagradzają cały trud tej wspinaczki. Morskie Oko z tej perspektywy wygląda pięknie, podobnie Hińczowe Stawy (to rozwiązanie zagadki z „fejsa”).
Pomimo nie najlepszej pogody, trafiłam na moment bez chmur i widoczność była na prawdę dobra. Potem chmury zaczęły opadać. Nie dało się posiedzieć zbyt długo na Przełęczy, bo wiało tak, że miałam czasami wrażenie, że mnie zdmuchnie. Zrobiłam kilka zdjęć i zaczęłam schodzić. Poszło trochę sprawniej, ale spory kawałek – podobnie jak rok temu na Wrotach Chałbińskiego – zjeżdżałam na dupie. Tylko, że na Wrota, szlak wiedzie zakosami, minimalnymi, ale zakosami, tutaj jest pionowo w dół. I czasem nie ma czego się złapać. W wielu miejscach porównałabym ten szlak do podejścia na Rysy, ale tam jest asekuracja w postaci łańcuchów. Tutaj nie ma nic, oprócz tych kilku klamer, więc mam wrażenie, że to cholernie niebezpieczny szlak. Trudny, ale przede wszystkim niebezpieczny. Nad Czarny Staw dotarłam ok. 13.30.
Planując wyjście na Przełęcz o 5 rano, liczyłam że od schroniska zajmie mi to ok. 4 godzin i jakieś 3 – 3 i pół godziny na zejście i odpoczynek. Liczyłam że ok. 14.00 ruszę z Morskiego Oka, przez Świstówkę do Pięciu Stawów, bo tak po cichu marzyło mi się, że może coś z tej Orlej Perci uda mi się zaliczyć następnego dnia. Moje plany musiałam jednak szybciutko zweryfikować, bo o 14.00 chmury opadły tak nisko, że Czarny Staw był ledwo widoczny. A jak ok.15.00 dotarłam do schroniska, to Morskiego Oka nie było już w ogóle widać, a Mnich wyglądał tak:
No i muszę przyznać, że Przełęcz pod Chłopkiem, mnie trochę zmęczyła. Podjęłam szybką decyzję, że zostaję na noc w Morskim Oku. Chmury były już tak nisko, że podejścia na Świstówkę, nie było widać w ogóle. Stwierdziłam, że aż takiej desperacji we mnie nie ma żeby tam się pchać. Zostałam w starym schronisku i to była bardzo dobra decyzja. Najpierw spotkałam Gosię, która wróciła właśnie z Wrót Chałbińskiego, potem pogadałam z przemiłym panem fotografem, który się do nas dosiadł, a potem zobaczyłam Maćka, któremu jednak udało się zdobyć Rysy. I to jeszcze zanim pojawiły się chmury. Miał farta. Siedzieliśmy sobie tak przed starym schroniskiem dość długą chwilę, później lunęło. I to porządnie, więc życie towarzyskie przeniosło się do kuchni. Długo siedzieliśmy w tej kuchni. Co chwila przychodził ktoś nowy i dosiadał się do nas. Gadaliśmy o szlakach, o doświadczeniach w górach, o planach na następne dni, no i o pogodzie, bo jakoś tak te prognozy nie chciały się do końca sprawdzać. Wcześnie poszłam spać, z twardym postanowieniem że wstaję przed szóstą. Ale w nocy burza była taka, że o szóstej całe schronisko bardzo smacznie spało. O siódmej też, a deszcz padał dalej. Wstałam jak już było dobrze po 8.00, a na zewnątrz padało dalej. Właściwie lało, to byłoby lepsze określenie. Zrobiłyśmy sobie z Gosią śniadanie zastanawiając się co dalej…. cdn.
Brawo , trafiłem na Panią „przypadkiem” na FB i podziwiam , że podejście do życia oraz podzielam tą miłość do gór i biegania. Życzę wytrwałości i zdorwia, mam nadzieję, do zobaczenia w górach – choć pewnie miniemy się nie wiedząc , że to akurat my 😉 pozdrawiam
Dzięki, również pozdrawiam 🙂
Witam.
Szukam kogoś, kto zna drogę na Mięgusze Wielki i Pośredni. Chętnie bym się dołączył do wyprawy.
Pozdrawiam.
Zwykle chodzę po szlakach, ale może za jakiś czas zacznę a nich trochę zbaczać 🙂 Pozdrawiam.
Bardzo fajny opis, dobrze się czyta, na chwilę można przenieść się w Tatry. Jestem pełen podziwu za pasję, radość życia i trzymam kciuki za Panią 🙂
Pozdrawiam serdecznie,
Wojtek.
Bardzo dziękuję, pozdrawiam również 🙂
Wiatr, piąta rano, granie, szczyty… Twarda z Ciebie sztuka, zazdroszczę i podziwiam!
Dzięki, sama spróbuj pójść w góry – to wciąga 🙂 Pozdrawiam