Od kilku dni Angelina Jolie i jej jajniki są wszędzie, a może raczej powinnam napisać brak jej jajników. Zwykle staram się odcinać od takiej jałowej dyskusji, bo to że ktoś sobie coś wycina, przycina, modeluje czy poprawia to jego prywatna sprawa i wara innym od oceniania takich decyzji. A przede wszystkim jeżeli jest to osoba którą na to stać, a Angelinę jest na to stać. Ale tak sobie myślę, że to chyba nie o to w tym wszystkim chodzi.
Zawsze twierdziłam, że najprościej i najłatwiej jest prowadzić dyskusję o problemach które nas nie dotyczą. Szlag mnie trafia jak widzę starszych panów w garniturach jak dyskutują w telewizorze na wizji o aborcji, eutanazji, in vitro a teraz o …. jajnikach, czy raczej ich wycięciu. Pomijam już kwestię że Angelina jakiś czas temu też coś sobie wycięła, też prewencyjnie i też wywołało to burzliwą dyskusję w mediach. Teraz ten temat powraca. Powraca temat prewencyjnych operacji usuwania organów czy narządów, albo potocznie mówiąc części ciała, które potencjalnie stanowią zagrożenie. Bo fakt, że ktoś jest nosicielem BRCA1 i BRCA2 stanowi spore zagrożenie i jest dość spore prawdopodobieństwo, że pasożyt tego kogoś prędzej czy później dopadnie. Angelina była świadkiem kilku bezsensownych i przedwczesnych śmierci swoich bliskich. Czy to aż taka duża fanaberia że chce ona pożyć jeszcze trochę, że chce patrzeć jak rosną jej dzieci? I to żyć bez stresu że coś złego może jej się stać? Że pasożyt może zaatakować właśnie ją w najmniej odpowiednim momencie? Bo on zawsze się pojawia w najmniej odpowiednim momencie.
Ostatnio w „Świat się kręci” – Gosia opowiedziała historię swojego pasożyta, czy raczej pasożytów. Bo po pierwszej mastektomii powiedziano Gosi, że niemożliwe żeby rak pokazał się jeszcze raz i że drugiej mastektomii już nie będzie. Była. Bo pasożyt zaatakował drugą pierś ale po dobrych kilku latach. Znam Gosię i znam jej historię i Ona to wszystko naprawdę przeszła z podniesioną głową, bo miała dla kogo żyć i o to swoje życie walczyć. Ilu innych ludzi załamałoby się?
Kiedy po mojej operacji odebrałam histopatologię z której wynikało, że miałam zajęte węzły chłonne i że z tych węzłów był wyciek, powiedziałam mojej p. dr, że jeżeli mam za jakiś czas po raz drugi przez to wszystko przechodzić, to ja poproszę o mastektomię kolejną – tak na wszelki wypadek. Usłyszałam, że w moim przypadku to nie jest kwestia wad genetycznych i po dalszym leczeniu pasożyt może się w ogóle nie ujawnić, albo ujawnić w każdym innym miejscu, nie koniecznie w drugiej piersi. A poza tym w naszym kraju nie wykonuje się zabiegów typu prewencyjna mastektomia. To znaczy prywatnie za kasę można zrobić wszystko ale oficjalnie niestety nie. No i teraz pytanie które samo się nasuwa: DLACZEGO? Dlaczego u kobiety obciążonej wadą genetyczną nie można zrobić operacji prewencyjnie. Przecież na logikę – koszty samej operacji są znacznie mniejsze i jest to mniej inwazyjne. Prewencyjnie usuwa się samą pierś, węzły zostają i dużo łatwiej jest zrobić rekonstrukcję. Na pewno koszty takiej operacji są niewspółmierne do kosztów całego leczenia z chemią, naświetlaniami, całą rehabilitacją i rekonwalescencją po operacji, i całym leczeniem hormonalnym, gdy wycina się wszystko – jak już ten pasożyt się w końcu uaktywni. Ok, nie wszystkie nosicielki wadliwych genów zachorują, również nie wszystkie zagrożone kobiety zrobią badania genetyczne. Ale może warto byłoby o tym pomyśleć. Tylko że o tym decydują panowie w garniturach. A co oni wiedzą o chemii, o kłuciach w żyłę, leczeniu hormonalnym, o połykaniu kilogramów sterydów i garści innych leków, o poparzeniach po naświetlaniach? Przecież to ich nie dotyczy. Łatwiej jest dyskutować nad zasadnością takich operacji i krytykować tych co na nie się decydują. Ale w sumie to dobrze, że Angelina mówi o tym głośno. Przecież to zawsze prowokuje jakąś dyskusję, a po takich dyskusjach i newsach kilka kobiet pójdzie do lekarza żeby się przebadać. I chyba o to w tym wszystkim chodzi.