Słuchając opowieści różnych osób śmiem twierdzić że sporo z nich miało lub ma w planach rozpoczęcie biegania. No właśnie – ma w planach. A to wystarczy tylko założyć trampki i wyjść z domu. I ja właśnie tak zrobiłam. To był koniec lata 2010 roku. Na początek to były nie całe 3 kilometry i ……potworne zmęczenie. Ale zaparłam się i nie zrezygnowałam. Po 2 miesiącach wydłużyłam mój dystans do 4 kilometrów, po kolejnym do 5. W kwietniu 2011 pobiegłam w moim pierwszym biegu na 10 kilometrów. Dałam radę, a potem już poszło.
Nigdy nie przypuszczałam, że bieganie sprawi mi taką frajdę i że tak łatwe jest wygospodarowanie tej godziny wieczorem żeby wyjść pobiegać. To bieganie to taki mój czas tylko dla mnie, wyciszenie myśli, odreagowanie po całym stresującym dniu. A te wszystkie biegi uliczne pojawiły się trochę przez przypadek. Takie małe wyzwania, że dam radę, że dobiegnę do mety. Gdyby kilka lat temu ktoś mi powiedział że przebiegnę maraton, to bym go wyśmiała. Przebiegłam, na razie tylko jeden raz, ale mam nadzieję że nie ostatni.
Po drodze były kontuzje, ale zawsze wychodziłam z nich obronną ręką.
Dopiero mój pasożyt mnie przystopował. Ostatni raz pobiegłam moje 10 kilometrów 7 października w zeszłym roku. Dzień później zaczęłam chemię. No i bieganie się skończyło. Nawet z chodzeniem miałam kłopoty, bo brakowało mi siły.
Teraz jestem po chemii, po lekach, po sterydach, po operacji, po naświetlaniach i …………. wróciłam do moich 3 kilometrów. Znowu biegam, ale teraz jest mi łatwiej. Podobno jest coś takiego jak pamięć mięśniowa, tak mi powiedział znajomy lekarz, i chyba to prawda, bo nie czuję takiego zmęczenia, jak na początku kiedy zaczynałam moją przygodę z bieganiem. Chyba zacznę powoli wydłużać dystans. Ciekawe kiedy wrócę do moich 10 kilometrów???
Podziwiam Twoje samozaparcie i wyniki, które osiągasz w każdej dziedzinie której się dotkniesz. Super z Ciebie babeczka 🙂