Moje pokanadyjskie refleksje …

Ten ostatni miesiąc był dla mnie bardzo intensywny i nazbierało się kilka tematów do opisania, tylko u mnie jak zwykle, jest spory problem ze znalezieniem czasu żeby usiąść i spokojnie popisać. Może mi się to uda jak dzieci pojadą na wakacje, chociaż znowu powinnam powiedzieć że nadzieją matką głupich. Ale trzeba tę nadzieję mieć …..

Nadrabianie moich zaległości zacznę od początku czyli od Kanady i moich wrażeń i refleksji po odwiedzeniu tego kraju.

  1. Ludzie. To nie było tylko moje wrażenie ale też reszty grupy, że ludzie są tam zupełnie inni niż u nas. Jacyś tacy bardziej pogodni, uśmiechnięci, pozytywnie nastawieni do życia. Ale przede wszystkim pozytywnie nastawieni do innych ludzi. Idąc ulicą osoby które nas mijają uśmiechają się, tak zwyczajnie po ludzku, po prostu, z życzliwości. Czasem zagadują, tak zwyczajnie po prostu; „how are you?”, „where are you from?”, „is it your first visit here?”, itp… Oczywiście każda taka odpowiedź niesie za sobą krótszą lub dłuższą wymianę zdań, ale jest to po prostu miłe i sympatyczne i zupełnie nie do wykonania w naszym kraju. Co ciekawe, to nie tylko ja miałam takie doświadczenia. Np. policjant uśmiechający się do nas na stacji metra, czy pytający turystę idącego z mapą „do you need help?”. Każda kasjerka w sklepie, każda osoba sprzedająca bilety wstępu, każdy w informacji turystycznej, nawet ktoś po prostu zagadnięty na ulicy pyta „how are you?”, a potem, żegnając się, życzy nam „miłego dnia”. Po kilku dniach uświadomiłyśmy sobie z Gosią, że to przecież tak powinno być zawsze i wszędzie. A nas to dziwi. Głupie to, prawda?
  2. Pogoda. A przede wszystkim słońce. I wiatr. Na zachodzie Kanady słońce świeci inaczej. Do tej pory nie miałam nigdy problemu z tym, że słońce mnie razi. W Vancouver nie rozstawałam się z okularami. A gdy kila razy zdjęłam je w ciągu dnia, mrużyłam oczy tak bardzo, że aż bolało. Nie wiem do tej pory, czy to słońce pada tam pod innym kątem, czy ten wiatr od oceanu jest taki przenikliwy, czy po prostu tam jest inny klimat, który dla mnie jest aż tak różny od naszego, ale było to ciekawe doświadczenie.
  3. Drzwi. Już na lotnisku biegnąc do toalety zauważyłam że coś jest nie tak. Dopiero po chwili zorientowałam się, że po drugiej stronie oceanu, drzwi do publicznych kibelków otwierają się „do środka”. Chwilę trwało zanim nauczyłam się wchodzić tak, żeby nie połamać sobie nóg i właśnie o te drzwi wewnętrzne się nie zabić, ale dość szybko się przyzwyczaiłam. No i żadna framuga nie ma przepisowych 120 cm jak nauczono nas żyjących w Unii. Ciekawa jestem co na to powiedziałby nasz Sanepid?? A tam ludzie żyją, korzystają z kibelków w miejscach publicznych i mają się dobrze….
  4. Oprócz drzwi do kibelków, jest jeszcze to co w środku ….. czyli stojąca woda wypełniająca do połowy muszlę klozetową. Nie wiem z czego to wynika, ale tak tam jest. Pierwszego dnia w hotelu byłam bliska zgłoszenia, że mam „awarię”, ale po kilku próbach, doszłam do wniosku, że tak chyba być powinno. Później moi kanadyjscy przyjaciele mi to potwierdzili, ale pierwsze wrażenie było dziwne. Kwestia dwóch osobnych kurków do ciepłej i zimnej wody to już pikuś. Tym bardziej, że kran jest jeden, więc trauma którą przeżyły moje dzieci kilka lat temu w łazience w Anglii w postaci osobnych kranów do zimnej i ciepłej wody – tutaj mnie ominęła.
  5. Wszechobecny zapach maryśki. Tak naprawdę to dopiero drugiego dnia zorientowałam się że ten zapach jest wszędzie. Bardziej lub mniej intensywny, ale jest cały czas. Dopiero po kilku dniach moi przyjaciele opowiedzieli mi jak wygląda prawo w Vancouver odnośnie posiadania marihuany na własny użytek, więc przestałam się dziwić że ten charakterystyczny smrodek unosi się wszędzie. A że mieszkałam na pograniczu China Town, czyli w miejscu gdzie stacjonuje najwięcej bezdomnych, no to miałam te atrakcje zapewnione w większej ilości ….
  6. No właśnie – bezdomni. Albo kloszardzi. Albo po prostu ludzie mieszkający w śpiworach i kartonach na ulicy. Nigdy w swoim życiu nie widziałam takiej ilości ludzi bezdomnych. Siedzą w kocach, kartonach, na przystankach, w wejściach do bram, zaczepiają innych, nie kryją się ze strzykawkami, ze skrętami ……. Gdy wychodziłam przed 8 rano tłumy tych ludzi stały w kolejkach do pomieszczeń organizacji charytatywnych, lub lokalnych kościołów. Gdy wracałam wieczorami, widziałam pracowników socjalnych zbierających z ulicy tych w najgorszym stanie, lub karetki i straż pożarną na sygnale jadących z interwencją właśnie do tych kloszardów. Zdarzyło mi się wracać po zmierzchu i wtedy bardzo się śpieszyłam przechodząc przez sławetną Hastings Street do mojego hotelu. Przyznam szczerze, że zawsze wydawało mi się że jestem osobą bardzo tolerancyjną, ale po kilku obrazkach jakie wtedy zobaczyłam, zastanowiłam się dlaczego British Columbia to toleruje i nie próbuje zmienić prawa, żeby jakoś tę bezdomność a przede wszystkim narkotyki ograniczyć. W miejscu gdzie mieszkałam było sporo opuszczonych domów – więc ilość squatów, które widziałam wystarczy mi do końca życia. Domy bez okiem, albo z oknami pozatykanymi dyktą, folią, niezabezpieczone balkony, zapuszczone, zaśmiecone bramy, porozrzucane kartony, dobytek w wózkach sklepowych, masa ilość śmieci, które codziennie rano próbują sprzątać służby porządkowe miasta. Te wszystkie obrazki zostaną już ze mną na długo.
  7. Uporządkowane życie na przedmieściach. To taki kontrast z tymi kilkoma dniami, które spędziłam w Downtown w Vancouver. Ponieważ to była moja pierwsza moja wizyta po drugiej stronie wielkiej wody, więc obrazki z przedmieść wielkich miast znałam tylko z filmów. A te filmy oddają rzeczywistość 100 procentach, a nawet w 120 procentach. Przez ponad tydzień mieszkałam w Burnaby, czyli na takich przedmieściach Vancouver dla typowej kanadyjskiej middle class. Domy wzdłuż ulicy, zadbane podjazdy, zwykle bez bramy i bez ogrodzenia, z dwoma lub trzema samochodami na tych podjazdach i z kompletnie zaniedbanym ogródkiem na tyłach domu. Nie wiem z czego to wynika, może z tego że przód domu i podjazd widać a tyłu nie.
  8. Budowanie domów. I tutaj też zdziwienie moje było ogromne. Tam gównie buduje się z płyty OSB. I nie ma to znaczenia czy jest to mały domek, czy ogromny hotel. No cóż – co kraj to obyczaj – nie może być wszędzie tak samo….
  9. Kanadyjska przyroda. Zawsze fascynował mnie tak obrazek: patrzę w jedną stronę – góry i ośnieżone szczyty, patrzę w drugą stronę – woda i ogrom oceanu. W Vancouver taki widok miałam codziennie. I to było piękne……..

Cdn.

2 myśli nt. „Moje pokanadyjskie refleksje …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *