Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie temat związany z bólem, ale ile razy usiądę, żeby coś napisać, to nie bardzo wiem od czego mam zacząć. A temat jest bardzo ważny, bo coraz częściej, wiele osób pyta mnie czy rak musi boleć… tylko co ja mam mądrego odpowiedzieć?
Niedawno przeczytałam sobie kilka historii osób z problemami podobnymi do moich. Takich, które są już po leczeniu. Takich po chemii, po naświetlaniach, po operacjach – najczęściej kilku – i całym tym procesie „powrotu do normalności”. W każdej z tych historii jest ból. Nawet sporo bólu. I zawsze pada to pytanie: dlaczego boli i czy musi boleć…. No właśnie – czy musi boleć?
Przeczytałam gdzieś, że ból jest wpisany w nasze życie, bo rodzimy się w bólu, a potem już jesteśmy na niego skazani. Tylko że kiedyś nie było środków przeciwbólowych, więc w przeszłości było to zrozumiałe. Chociaż tak naprawdę już od niepamiętnych czasów używano ziół i innych szamańskich metod, żeby ten ból uśmierzyć. Więc jakoś próbowano sobie z nim radzić. Jakoś go załagodzić, zagłuszyć, unicestwić. Często bardzo nieporadnie, czy tylko częściowo, ale jednak próbowano. Teraz mamy leki przeciwbólowe w najróżniejszej postaci, więc w czym problem ? I chyba tutaj właśnie pojawia się problem, no bo skoro leki są, to powinno się je stosować. Ale…..
Znowu zacznę od siebie. Ja mam bardzo niski próg bólu i zawsze jak boli – biorę leki. Słyszałam różne opinie na ten temat, że powinnam z tym walczyć, próbować przezwyciężyć, pić ziółka i inne takie tam. A ja – wolę wziąć leki i się nie męczyć. Jak idę do dentysty, zawsze proszę o znieczulenie, bo jeżeli może nie boleć, to ja wybieram tę opcję. Szanuję decyzję ludzi, którzy twierdzą, że wolą się pomęczyć przy borowaniu i znosić ból, chociaż zupełnie ich nie rozumiem. Ale to ich wybór.
W trakcie całego mojego leczenia onkologicznego, w trakcie ostrej walki z pasożytem – wielokrotnie czułam ból. Już przed chemią, moja p. dr wyjaśniła mi jaki ten ból może być, więc byłam na niego przygotowana. Próbowałam różnych leków, ale po kilku eksperymentach zostałam przy mojej pyralginie. Ona zawsze działa na mnie najlepiej, w odróżnieniu od ketonalu – który niestety na mnie nie działa. Więc jadłam ją niemal że garściami. Jak miałam zbyt duże problemy z przełykaniem używałam czopków. A przy chemii bolało bardzo; mięśnie, stawy, bolały kości, podrażnione żyły, wysuszona śluzówka. Zawsze jak bolało, brałam leki, bo nie miałam zamiaru walczyć z tym bólem. Wybrałam łatwiejsze rozwiązanie.
Kolejnym bardzo namacalnym przykładem bólu w moim życiu, to czas po operacjach. Znowu proponowano mi ketonal, a ja zostawałam przy mojej pyralginie, tylko że raz brałam pół tabletki, a czasem po dwie i to co kilka godzin. Najgorzej – oczywiście jeżeli chodzi o ból – wspominam moją ostatnią, wrześniową operację. Prawie dobę leżałam po niej na oiom-ie, a w chwilach gdy na moment odzyskiwałam świadomość i przytomność, pamiętam potworny ból, własny krzyk i słowa lekarzy: następna morfina. Potem sprawdziłam, że dostałam ich 8 dawek, a gdy już wróciłam do żywych, przez kilka kolejnych dni dostawałam coś w kroplówce – niestety nie pamiętam dokładnie co. Potem był diclac w czopkach. Tylko że ja cały czas prosiłam o leki i nie odpuszczałam. Nie było że za chwilę, że po śniadaniu, że na noc, że po obchodzie, że jak przyjdzie lekarz, po prostu żądałam leków tu i teraz. Nie odpuszczałam. I je dostawałam.
Tak się zastanawiam, że to, że te leki nie są nam podawane, wynika często z tego, że odpuszczamy. Znam przypadki, typu „a bo tak mi głupio, ciągle prosić i dzwonić po pielęgniarkę……”. Nie rozumiem takiego podejścia.
No i jest jeszcze kwestia ignorancji lekarzy, bo tacy też są, niestety. Nie jestem sobie w stanie takiej sytuacji wyobrazić, ale znam je. Słyszałam historie, że lekarze nie chcieli podawać leków przeciwbólowych. Tylko że dla mnie to nie są lekarze. To konowały. Bo lekarz ma pomagać pacjentom, taka ich rola. Wiem, niestety że nie zawsze tak jest. Tylko tutaj znowu, jako pacjenci – nie wolno nam, takim lekarzom odpuszczać. Trzeba stanowczo żądać leków, a jeżeli jedne leki na nas nie działają, mówić o tym i żądać zmiany, aż znajdziemy to, co nam pomaga.
Pamiętam jak było przy leczeniu mojej Mamy. Też był spory problem z bólem. Po różnych próbach w końcu dostała durogesic. Zmieniała plastry co dwa dni i stosowała ten lek już do końca. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że lekarz odmówiłby wypisania recepty….. Znowu powiem – wiem, że nie zawsze tak jest.
Dobrze, że coraz częściej mówi się o tym głośno, że powstają różne akcje, kampanie społeczne, że mówi o tym coraz więcej organizacji, że coraz więcej chorych podnosi ten temat. Bo leczenie nie musi boleć. Im głośniej będziemy o tym mówić, tym więcej możemy zdziałać.
W kampanii NIE BÓL SIĘ – znalazłam takie zapis: „Współczesna medycyna potrafi skutecznie opanować ból w 90% przypadków. Ma wpływ na jakość życia, w chorobie i powinna być w służbie każdego pacjenta. Ulga w bólu powinna być zasadą przyjętą we wszystkich ośrodkach medycznych w całym kraju, a pomiar bólu – obowiązkiem codziennej praktyki lekarza każdej specjalizacji.”
Każdy kto choruje i cierpi z powodu bólu, ma prawo do terapii przeciwbólowej, ma prawo domagać się leczenia bólu, szczególnie – bólu przewlekłego.