No tak, większość osób, które spotkały pasożyta w swoim życiu wyznawało właśnie taką zasadę. Rak? – tak gdzieś tam jest i ktoś gdzieś choruje, no ale przecież nie ja! Niestety życie lubi płatać nam figle.
Tak naprawdę to przecież nikt nie bierze na poważnie faktu że mógłby zachorować. Mogę mówić tylko z własnego doświadczenia i z doświadczenia osób które znam, a że tych osób z doświadczeniem pasożyta znam już sporo, to mogę szczerze przyznać, że w tej kwestii mam coś do powiedzenia. Temat chorób nowotworowych zwykle obchodzi się szerokim łukiem, bo raka wszyscy się boją. Ale to nie jest dobre podejście. Statystyki pokazują że zachoruje co czwarta osoba z nas. A to już jest duża średnia. Czyli statystycznie rzecz biorąc każdy z nas będzie miał w swojej rodzinie, w najbliższym otoczeniu kogoś, kto potencjalnie zachoruje. I znowu jak ostatniej deski ratunku trzymamy się słowa „potencjalnie”, no bo przecież ten problem nas nie dotyczy. Dotyczy. Albo będzie dotyczył. Nas. Albo kogoś z naszych najbliższych. Albo naszych znajomych. Za rok. Za dwa. Za pięć lat. Może jeszcze później. Dlatego lepiej pomyśleć o tym wcześniej. Lepiej pomyśleć o badaniach. Badaniach swoich ale też badaniach naszych najbliższych. Przypomnieć o nich naszym znajomym. Zaplanować wizytę u lekarza. Zamiast kupować kolejną pierdołę, kolejny nikomu niepotrzebny bibelot, czy kolejny nietrafiony prezent, wykupmy badanie profilaktyczne. Tak na wszelki wypadek. Żeby się upewnić że wszystko jest OK. Bo w większości przypadków faktycznie jest OK. Tylko czasami zdarza się że niestety nie. Ale badając się regularnie, mamy większe szanse, że jeżeli faktycznie „coś” będzie nie tak, to wtedy mamy szansę złapać to „coś” we wczesnym stadium rozwoju, i wtedy będą większe szanse na szybkie leczenie, zaleczenie, czy wręcz całkowite wyleczenie.
Mogę z czystym sumieniem powiedzieć że u większości osób które znam, właśnie w ten sposób został zdiagnozowany pasożyt. Podczas badań, rutynowych badań, badań profilaktycznych, badań robionych „na wszelki wypadek”. Znam dziewczyny które same „wymacały” sobie guzek w piersi. I one poszły do lekarza. A gdyby nie poszły? Gdyby wyznawały zasadę, że nie będę do lekarza chodzić, bo jeszcze „coś” mi znają? Niestety w naszym społeczeństwie taką zasadą wyznaje zaskakująco dużo ludzi. I to jest straszne. To jest właśnie to udawanie, że wszystko jest w porządku. Nawet jak wydaje nam się że coś jest z nami nie tak, to udajemy że jest dokładnie odwrotnie. Bo nie mamy czasu na lekarza, na badania, nie mamy czasu chorować. Czy aby naprawdę?
Pod koniec czerwca poszłam na USG. Takie standardowe, które państwowo przysługuje mi raz na dwa lata. Tylko że ja robię je co pół roku. Prywatnie. Jaki był efekt ostatniego USG? Termin operacji mam ustalony na połowę września. Znowu znaleziono we mnie „coś”. Ledwo widoczne i bardzo małe. Ale postanowiono mi to wyciąć, zanim zdąży urosnąć. A gdybym na to USG nie poszła…….. nie odpowiem na to pytanie. Odpowiedzcie sobie sami……….
tak w temacie, zapraszam do mnie: http://www.raczkowanie.blog.pl
Poczytam na pewno, pozdrawiam i mocno trzymam kciuki …..