Październik sprzyja rozmowom o profilaktyce raka, sprzyja przekonywaniem ludzi do tego żeby się badali, prowokuje dyskusje w telewizorze, w radio. We wszystkich szanujących się gazetach i magazynach znajdujemy rozmowy, wywiady, artykuły w mniejszym lub większym stopniu poświęcone tematyce nowotworów. Coraz więcej i coraz głośniej mówi się o tzw. pakiecie onkologicznym – whatever it means – ale podobno w tłumaczeniu na polski chodzi o szybką diagnostykę, kompleksowe leczenie i długofalową opiekę nad pacjentami onkologicznymi. Pięknie to brzmi… Tylko że ja niestety jestem cholernie pragmatyczną osobą, a jeżeli chodzi o onkologię – bardzo sceptyczną.
Można dużo o tym mówić, ładnie ubierać w słowa, udzielać wywiadów i mieć świetlane plany na przyszłość, ale rzeczywistość chyba jeszcze przez bardzo długi czas niestety nie zmieni się radykalnie. Pacjent ze swoją diagnozą zwykle zostaje sam, zdany na łaskę lub niełaskę lekarzy, swojej wiedzy czy raczej niewiedzy dotyczącej raka i szukania informacji w sieci, która niestety karmi nas głównie negatywami.
No bo tak naprawdę co zdrowi ludzie wiedzą o raku? Zwykle bardzo mało. Bo przecież ten problem nas nie dotyczy. On jest gdzieś obok. Dopiero jak choruje ktoś z naszego bliskiego otocznia – przychodzi otrzeźwienie. Takie uderzenie obuchem w łeb. Skoro on zachorował, to przecież ja też mogę. I chwała za to jeżeli tak jest, jeżeli w końcu pójdziemy się przebadać.
Jeżeli chodzi o mnie to temat raka już w mojej rodzinie przerabiałam. Pozytywnym skutkiem tego było to, że badałam się regularnie. Czyli raz w roku robiłam USG. W zeszłym roku też poszłam na rutynowe badanie USG. Tylko że z tego badania USG wyszłam w opisem i notatką na końcu opisu: „PILNA!!! konsultacja onkologiczna”. Od lat robię USG prywatnie u tych samych lekarzy, więc na szczęście lekarze ci zaczęli ze mną rozmawiać. Przede wszystkim powiedzieli że powinnam zrobić rezonans, bo to badanie jest bardzo szczegółowe i jeżeli coś jest nie tak, to będzie wiadomo od razu. Wyszłam z gabinetu z parującą głową i badaniami w ręku na których było napisane „PILNA!!! konsultacja onkologiczna”. Tylko co dalej??? Nie znałam żadnego onkologa, do którego mogłabym się „pilnie” udać. Nie miałam żadnego pomysłu co powinnam dalej zrobić, gdzie zrobić ten rezonans, na czym to badanie polega, gdzie powinnam zadzwonić, z kim porozmawiać.
Tak naprawdę to nie dziwię się że ludzie, którzy dostają złe wyniki badań odkładają je do szuflady i udają że nic się nie dzieje. No bo gdzie mają oni szukać informacji co z takimi wynikami zrobić? Do kogo pójść? Kogo się poradzić? U mnie na szczęście było jeszcze na tyle dużo desperacji, że odpaliłam komputer i zaczęłam szukać. Czego? Wszystkiego co w jakikolwiek sposób było związane z rakiem piersi, rezonansem, diagnozą, leczeniem. Tak gdzieś nad ranem byłam już mądrzejsza i sporo informacji znalazłam. Znalazłam też – oczywiście prywatne kliniki które takie badania robią, bo państwowo zaproponowano mi rezonans za około pół roku, więc nawet tego nie rozważałam. Po kilku telefonach znalazłam klinikę dość znanej sieci, gdzie bardzo miła pani odpowiedziała mi na wszystkie pytania. Powiedziała mi na czym ten rezonans polega, a właściwie mammografia rezonansu magnetycznego (tak to się fachowo nazywa), jak to badanie wygląda, jak mam się do niego przygotować i jakie badania przedtem zrobić. Czas oczekiwania – do dwóch tygodni. Cena – od 800 do 1200 zł – w zależności od ilości podanego kontrastu.
Umówiłam się więc na rezonans. Badanie zrobiono mi po kilku dniach, coś ponad tydzień czekałam na wyniki. A na wyniku również była adnotacja „PILNA!!! konsultacja onkologiczna”. Tylko że miła pani w recepcji nie była mi w stanie powiedzieć co mam dalej zrobić, do kogo się udać….
I tak sobie myślę, że kiedy człowiek dostaje wyniki badania, to z tymi wynikami zostaje sam. Nie ma żadnej kompleksowej informacji co robić, gdzie iść. Przecież tak na chłopski rozum, to w takiej sytuacji człowiek głupieje, kompletnie głupieje i nie wie co robić. Takiego chorego nie wolno wypuścić na ulicę, bez powiedzenia mu gdzie się udać, do jakiego lekarza zgłosić. Taki człowiek powinien przynajmniej dostać do ręki jakiś spis placówek medycznych, które go pokierują co ma dalej robić. Od czego zacząć. Kogo prosić o pomoc. Może powiem zostać stworzony jakiś system, w który ten chory człowiek zostanie od razu wpisany, żeby było wiadomo, gdzie on jest, kto się nim opiekuje, jakie jeszcze badania przed nim i wreszcie gdzie pójść z diagnozą na konkretne leczenie i jak to leczenie zaplanować.
Ja zostałam wypuszczona na ulicę z badaniami w ręku, z których wynikało, że mam raka. Resztę mogłam sobie dośpiewać. Ryczałam długo, byłam święcie przekonana, że to już koniec, że niedługo umrę, a moja wyobraźnia zaczęła bardzo mocno pracować. Na szczęście znowu górę wziął mój wrodzony pragmatyzm, czyli następnego dnia wzięłam się do roboty i zaczęłam drążyć temat – CO JA MAM TERAZ ROBIĆ????
Jest w moim życiu bardzo bliska mi osoba, która z rakiem piersi wygrała kilka lat temu. To Ona mi pomogła, powiedziała gdzie pójść, i jak załatwić wszelkie formalności, co jest potrzebne żeby dostać się do specjalisty. Do państwowego specjalisty i do państwowego szpitala. To właśnie dzięki Niej trafiłam do szpitala na Wawelskiej, do moich i mówię to z ręką na sercu – Najlepszych Lekarzy.
Ale zdaje się że ja miałam szczęście. Mieszkam w Warszawie, jestem w miarę młoda, mobilna, mam czas na zajęcie się własnym zdrowiem. A co z tymi ludźmi z małych miasteczek, z wiosek, gdzie rak to temat tabu? Gdzie o raku się nie mówi, bo to wstyd? Gdzie chory z nowotworem traktowany jest jak trędowaty? Gdzie lekarze z miejskich czy wiejskich ośrodków zdrowia nie potrafią dać skierowania na właściwe badania? Postawić właściwej diagnozy?
Może zamiast trąbić ogólnie o raku, warto pomyśleć o jakiś konkretach, ale takich z perspektywy pacjenta, z jego poziomu, z poziomu zwykłego człowieka, który z notatką „PILNA!!! konsultacja onkologiczna” – powinien po prostu dostać rzetelną informację – co dalej robić, żeby nie odłożyć wyników do szuflady, bo tak jest najprościej…
Tak bardzo dobrze napisane i zarazem smutne, że ze złymi wynikami zostajemy sami bez informacji co dalej…pozdrawiam
Jednak, mimo wszystko cały czas mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni.
Przeszłam przez podobną drogę. Od wyniku morfologii krwi, który był bardzo zły, ale nie wiedziałam JAK BARDZO ZŁY, przez wizytę u lekarza „pierwszego konfliktu”, do której zmusiła mnie przyjaciółka, skierowanie do hematologa, ale nie wiadomo gdzie on jest… etc, etc, etc…. Fakt, droga dla wytrwałych i zamożnych. Gdybym wówczas nie miała pieniędzy na prywatne wizyty u specjalisty, to pewnie bym już gryzła kwiatki od spodu.
Jednak to, co mnie najbardziej przeraziło, to fakt, że powiedziano mi – pani M., tak jak spodziewaliśmy się, ma pani białaczkę – i zostawiono z ta wiadomością samą sobie. Nie jestem mimozą, ale tamta chwilę wspominam jako traumę…
Właśnie dlatego chcę żebyśmy mówili o tym głośno, ci wytrwali drążą temat i w końcu trafiają do dobrych lekarzy, a ilu z nas odłożyło wyniki do szuflady, bo nie wiedzieli co robić dalej?…..
Tak jest, nikt nie pomaga.. Zostajesz sam z przerażeniem a później z depresją! Jeszcze jak doczytasz i trafisz szybko na operacje to dowiesz sie od innych chorych… Lekarze maja na drzwiach piekne napisy ale żaden nie chce pogadac z chorym , oni maja dość piwtarzania tego samego! A powinni dać książeczkę z konkretami Od telefonów ,po placówki , po chorobę i wtedy wiadomo co gdzie i jak! Nieraz człowiek jest bezradny ale w obliczu choroby robi się niesamodzielny, jest ten moment szoku! Do ministra zdrowia- zamiast wydawać na durną kampanię która nic nie wniosła zróbcie książeczki ze spisem placówek , opisem chorób i co zrobić po kolei hak sie jest chorym! Odwiedźcie onkologię! To duzo wyjaśni!
dokładnie tak, pozdrawiam
Dlaczego prywatnie Tk jest na jutro a państwowo 2-3 miesiące czekania? Rak nie czeka , atakuje! Zróbcie porządek z kolejkami żeby było szybko!