Jakiś czas temu, jeszcze na początku mojej drogi z pasożytem u boku, poznałam pewną dziewczynę. Też onkologiczną. Gdy poznałyśmy się bliżej, powiedziała mi że od momentu zakończania leczenia, żyje w ciągłym strachu. Strachu o to czy badania będą dobre, strachu że gdy coś zaboli to będzie nawrót choroby, strachu że ma małe dzieci i jak one sobie poradzą, gdy coś się stanie (czyli gdy choroba wróci), strachu przed badaniami i wizytami u lekarza i strachu po nich. Stachu, że choć na razie jest dobrze, to pewnie już niedługo coś się stanie. I przede wszystkim strachu o to co będzie dalej, oczywiście w aspekcie chorobowo – onkologicznym.
Trochę to niezdrowe podejście i zadaje się że racjonalnie rzecz biorąc wszyscy to wiemy. Tylko że teoretycznie to łatwo jest to wszystko powiedzieć. Potem pozostaje jeszcze praktyka. I ta praktyka często ma z teorią niewiele wspólnego. No bo racjonalnie rzecz ujmując wszystko jest w porządku. Jedno badanie ok, kolejne ok, krew ok, markery ok, nie ma żadnych zmian w naszym organizmie, nic nas nie boli (no może trochę, ale to przecież normalne), może samopoczucie trochę gorsze (jak to zwykle późną jesienią), no i niby wszystko ok, ale gdzieś tam z tyłu głowy pojawia się ten dziwny niepokój. I z kolejnym badaniem, którego wynik jest dobry – ten niepokój powinien znikać…….. teoretycznie powinien, …… ale wcale nie znika…..
Też tak macie? Bo ja od jakiegoś czasu tak mam. Jeszcze niedawno podchodziłam do tego bardziej racjonalnie. Jak badania były ok, to się nie czepiałam. Jak coś było nie tak jak być powinno, umawiałam się na kolejne badania potwierdzające lub wykluczające podejrzenia lekarzy. Moja operacja z przed dwóch lat, to właśnie takie potwierdzone podejrzenia, po których w miarę szybko się pozbierałam. A mój rezonans z maja tego roku, to właśnie takie podejrzenia wykluczone. Tylko, że dwa lata temu podeszłam do problemu bardziej racjonalnie. Od jakiegoś czasu ten mój racjonalizm i chłodne analizowanie faktów gdzieś mi się gubią. Zmiany wynikłe z majowego USG jeszcze zniosłam z godnością i skierowanie na rezonans też, ale dwutygodniowe oczekiwanie na wynik, już zupełnie nie wiem jak przetrwałam. I od tamtego czasu ten niepokój jest ciągle ze mną. Czy aby na pewni nikt nie pomylił opisując badania, na ile te „dobre” wyniki mi wystarczą – cały czas gdzieś mi to dźwięczy z tyłu głowy….. Wiem, że to głupie i wiem że teoretycznie nie powinnam się niczego bać…. a jednak…. Jak patrzę wstecz to chyba już dobrze rozumiem moją koleżankę, bo chyba zaczynam mieć bardzo podobnie. Tłumaczę sobie teoretycznie, tłumaczy mi mój Najlepszy Doktor, tłumaczy mi moja p. dr od USG, tłumaczą mi moje znajome, moje koleżanki, moja rodzina ……. a ja przyjmuję to wszystko co oni mi tłumaczą …….. ale mój niepokój i mój strach nie chcą tego tłumaczenia przyjąć.
USG które robiłam w listopadzie trwało prawie pół godziny. Moja p. dr bardzo chciała mnie uspokoić i sprawdzała wszystko skrupulatnie i to dwa razy. „…… na pierwszy rzut oka nie mam się do czego przyczepić, ale sprawdzimy jeszcze na drugi rzut…..” Po raz pierwszy dostałam tak skrupulatnie i szczegółowo rozpisane USG, po kolei: nerki, trzustka, wątroba, żołądek, jelita, pęcherz i wszystkie inne części mnie….. Gdy dostałam wynik, to chyba huk kamienia spadającego mi z serca słychać było w promieniu kilometra. Po wyjściu z gabinetu musiałam jeszcze chwilę posiedzieć, żeby się pozbierać i przetrawić fakt, że moją głową jest większy problem niż moim pasożytem. Zresztą ten mój strach przed moimi badaniami udzielił się też moim najbliższym. Musiałam więc jeszcze wykonać parę telefonów żeby ich uspokoić. Ich uspokoiłam, ale siebie nie do końca. I cały czas tłumaczę sobie teoretycznie, mam nadzieję że w końcu to do mnie dotrze……
Uff .Chyba troszkę mi ulżyło, że nie tylko ja tak mam. Zamiast cieszyć się, że coraz więcej czasu mija od leczenia , to boję się, że to nie możliwe żeby było dobrze. Z bliskimi nie rozmawiam na ten temat, bo i tak tego nie zrozumieją. Pozdrawiam serdecznie.
Mam tak samo, ale też mi lżej, kiedy widzę, że nie jestem w tym sama…pozdrawiam.
Czytając tekst mysle sobie kurczę to jest opis mojego życia ten niepokój zostaje szyscy mówią żyj nie myśl o jutrze .Powiem wam staram sie naprawdę ,ktoś z boku patrzący na mnie myśli jak ona swietnie daje sobie radę ,żyje jak by nigdy ńie zachorowała śmieje sie wychodzi z domu a jak sie pomaluje to juz wogule nie widać choroby ,ale to tylko widza inni we wszystkich nas kochane a my wiemy jak jest i jest cieżko zapomnieć żyć normalnie ,pozdrawiam was serdecznie
W takich chwilach potrzebne jest wsparcie bliskich, potrafi ono zdziałać cuda 🙂 Zdrowia dla was!
Witam ja także miałam tego niechcianego 17 03 2017 roku miałam operację lekarze nie dawali mi szansy przeżycia ale ja byłam bardzo dobrze nastawiona okazało się że miałam nowotwór złośliwy trzustki wycieli mi czon i ogon trzustki i śledzionę szybko się pozbierałam i nie myślę o tym że miałam coś takiego w listopadzie 2017 robiłam PETA okazało się że mam nawrót na kikucie trzustki na 1 cm ale ja chemi nie biorę po to żeby szybciej umrzeć nie ja walczę do końca a na dodatek choruję na cukrzycę skaczę jak chcę ale funkcjonuję normalnie bo o tym nie myślę jestem między ludzimi albo wnuczkami pozdrawiam
Nie jesteś sama,ja też z tym walczę od 2015 .Czasami mam takie jazdy ,że drży jcie ludy świata.Tłumaczę sobie wiele razy że to niczego nie zmieni , ale glowa robi swoje.Żyję od badania do badania.Witaj w klubie😊😊
Jest nas wiele i dlatego tak dobrze się rozumiemy – pasożyt i jego wspólne doświadczenia łączą nas w jakiś dziwny sposób ……
Ha Ha a już myślałam że coś ze mną nie tak, cały czas się boję