W górach z dziećmi …..

Temat do którego przymierzałam się już od dawna, ale odkładałam go na później, bo ciągle miałam jakieś nowe przemyślenia. Jednak po moich ostatnich wędrówkach po norweskich górach i po tym co tam zobaczyłam, tekst napisał się praktycznie sam.

Ale znowu zacznę od siebie. Jakiś czas temu widziałam w tatrzańskiej dolinie taki obrazek: mama, tata i dwoje dzieci – tak na oko mniej więcej 7 i 3 letnie. Każde z nich odpowiednio ubrane, każde z nich z plecakiem na plecach. Plecakiem oczywiście adekwatnym do wieku, czyli tato miał plecak największy, a najmniejsze dziecko pusty maleńki plecaczek. Ale plecaczek był. Patrzyłam na nich z takim rozrzewnieniem, bo wszyscy dziarsko maszerowali, oczywiście dostosowując tempo do najmniejszego piechura. Nie ukrywam, że bardzo spodobało mi się takie zaszczepianie w dzieciach miłości do gór już od najmłodszych lat.

Chodząc po górach, często widuję rodziców maszerujących razem z dziećmi. Różnymi dziećmi. Tymi kilkuletnimi i tymi starszymi też. No i tutaj zaczynają się moje refleksje, bo …… No właśnie – cały gic polega na tym, żeby te wycieczki z dziećmi również dzieciom sprawiały frajdę. Jeżeli dziecko chce towarzyszyć rodzicom, to takie wspólne spędzanie wakacji jest bardzo dobrym pomysłem. Należy jeszcze umieć dobrać górę (albo dolinę) i szlak do wieku i umiejętności dziecka. I tutaj może wystąpić pewien problem, bo zabieranie kilkuletniego dziecka na szlak z łańcuchami, nie jest według mnie najlepszym pomysłem. Zaznaczam, że jest to MOJE zdanie, ale widziałam już kilka takich obrazków – np. płaczące dziecko na łańcuchach i rodzić krzyczący na nie, że ma iść dalej. Widziałam małe dzieci skaczące po kamieniach poza szlakiem i rodziców nie reagujących na to co się dzieje. Widziałam małe dzieci biegnące pod górę truchtem, które nie reagowały na wołania rodziców. Moja wyobraźnia zaczyna w takich sytuacjach bardzo mocno pracować, czym takie scenki mogłyby się skończyć…. Pół biedy jeżeli dziecko chce się wspinać i idzie w góry bo chce iść i taka wycieczka nie jest tylko ambicją rodziców, ale znowu, nie mam przekonania, że trudne szlaki z łańcuchami i klamrami są dla małych dzieci.

Obuwie tych dzieci też często pozostawia wiele do życzenia. Nie mówię już o butach w których chodzi się po asfalcie i ceprostradzie, ale nie raz widziałam małe dzieci prowadzone w sandałkach nad Czarny Staw i w wyższe partie gór. To po prostu było chwilami niebezpieczne dla ludzi idących obok, bo jak takie dziecko się poślizgnie, a tatuś idący obok też ma na nogach sandałki albo mokasyny, no to już wszyscy lecą na przysłowiową……..

W tym roku widziałam jak z Krzyżnego w stronę Pięciu Stawów schodził facet z małym dzieckiem tak około 5-letnim. Padał deszczyk, było ślisko, a to jest dość męczący szlak, może nie aż taki niebezpieczny, choć chwilami trudny, ale długi i męczący. Dziecko szło posłusznie za rękę, ale patrząc na to, zastanowiłam się czy zabrałabym na taki szlak swoje dzieci jak były młodsze. Myślę, że na pewno wybrałabym jakąś dolinkę i na pewno nie w deszczu.

Przerażają mnie też szkolne wycieczki z chipsami w foliowych torbach i w adidaskach….

Choć muszę przyznać, że widziałam też inne sytuacje. Dzieci w dobrym obuwiu, z kijkami w rękach i radością w oczach że idą w góry z rodzicami. Na Świnicę podchodziła ze mną kobieta z 8-10 letnim chłopcem, który reagował na każdy najdrobniejszy ruch ręki matki. Kobieta pokazywała chłopcu jak złapać łańcuch, gdzie postawić nogę, jak się asekurować i jak się przemieszczać w tych najtrudniejszych miejscach, a dziecko dokładnie robiło to co, mu zostało powiedziane. Patrzyłam na nich z podziwem, ale też i trochę z zazdrością, bo mój syn w takiej sytuacji na pewno zrobiłby coś po swojemu…..

Pierwszy raz zabrałam mojego syna w góry w zeszłym roku. Zabrałam go, bo właśnie rok temu mój syn wyraził chęć pójścia ze mną na szlak. Oczywiście zabrałam go w Tatry. Syn miał wtedy 14 lat, więc był już prawie dorosłym facetem (oczywiście z naciskiem na „prawie”), ale nigdy nie odważyłabym się go zabrać na jakieś trudne technicznie szlaki. Pochodziliśmy trochę po Tatrach Zachodnich, a na koniec zabrałam go nad Czarny Staw pod Rysami. Oczywiście, że syn chciał iść wyżej i na trudniejsze szlaki, ale powiedziałam, że po kolei, najpierw zaczynamy od tych łatwiejszych, a stopień trudności powoli będziemy zwiększać. Przyjął to bez większych protestów.

IMG_1858

IMG_1872

W tym roku również moja młodsza córka zaczęła wędrować z nami. Spędziliśmy kilka dni w Tatrach, a później wędrowaliśmy razem po szlakach w Norwegii. Szliśmy w bardzo złej pogodzie na Kjerag, a ten szlak w tak dużych strugach deszczu jest szlakiem potwornie niebezpiecznym. Chwilami miałam wątpliwości czy to był dobry pomysł. W takich warunkach pogodowych porównałabym ten szlak to wspinaczki na Rysy, tylko że na Rysach jest asekuracja w postaci łańcuchów, a tam w wielu miejscach tej asekuracji nie ma. Jest tylko mokra, płaska i wyślizgana skała i kilkusetmetrowa przepaść kilka metrów dalej. Gdybym wiedziała, że ten szlak tak wygląda, nigdy nie zabrałabym tam dzieci. Teraz oni już się trochę w tego śmieją, ale tam na górze wcale nie było mi do śmiechu.

IMG_8070

Później – już w lepszej pogodzie weszliśmy na Język Trolla czyli sławetną Trolltungę i zabrało nam to cały dzień. Pomimo, że zeszliśmy wymazani błotem od stóp do głów, to głośno mówiłam, że jestem z moich dzieci dumna, że poradziły sobie z tak długim szlakiem. Może nie bardzo trudnym (bo trudne są tylko pierwsze trzy kilometry) ale ze szlakiem długim (ponad 11 kilometrów w jedną stronę), chwilami bagnistym, bo przez poprzednie dni sporo padało.

IMG_2984

IMG_9407

Tylko, że moje dzieci są już duże. Syn ma 15 lat, córka 10, więc pomimo zmęczenia, dzielnie maszerowali dalej. W osłupienie natomiast wprawiły mnie obrazki które zobaczyłam w Norwegii. Na szlaku na Kjerag zobaczyłam dwoje młodych ludzi, którzy nieśli przed sobą w chuście – nosidle maleńkie kilkumiesięczne dziecko. Maleństwo wisiało u matki pod sztormiakiem, a deszcz lał jednostajnym strumieniem. Widziałam jak oboje owijali to dziecko kolejnym sztormiakiem i szli dalej. Zastanawiam się w imię czego wdrapywać się w takiej pogodzie na taki trudny szlak z maleńkim dzieckiem. Moje zdumienie jednak rosło – w miarę chodzenia po szlakach, bo takich rodziców z dziećmi – maleńkimi dziećmi w nosidłach, czy w siedziskach na stelażach widziałam sporo. Nie chcę tutaj nikogo oceniać, ale zastanawiam się po co męczyć i siebie i małe dziecko idąc na kilka godzin wysoko w góry w tak ciężkich warunkach. Nie bardzo to rozumiem, ale nawet córka pytała mnie „mamo, po co ci ludzie niosą te malutkie dzieci w taki deszcz?”. Nie umiałam jej na to pytanie odpowiedzieć. Może w Skandynawii po prostu pewne rzeczy postrzega się inaczej i to są te nasze różnice kulturowe, których ja nie jestem w stanie pojąć. A może młodzi ludzie w Skandynawii, trochę inaczej wychowują swoje dzieci, a ja już tego nie jestem w stanie zrozumieć. Nie wiem. Wiem natomiast, że nigdy nie wybrałabym się z dzieckiem w nosidle w góry, bo moje poczucie odpowiedzialności mi na to po prostu nie pozwala. Gdyby mi się poślizgnęła noga, straciłabym równowagę, to byłabym zagrożeniem nie tylko dla siebie i swojego dziecka. Byłabym zagrożeniem przede wszystkim dla innych. Choć z drugiej strony nie słyszałam w Norwegii o wypadkach w górach – a oni mają tych gór bardzo dużo – w przeciwieństwie do naszego kochanego kraju. Więc może jednak to oni postępują tam odpowiedzialnie?

Niestety widziałam też sporo tak zwanych pseudo turystów w sandałkach, pepegach i mokasynach, a w kolejce nie tylko stoi się na Giewont. Na Pulpit Rock też……

CAMERA

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *