Nasza Pani Kapitan Magdalena Górecka – czyli o tym dlaczego z Magdą popłyniemy choćby w balii i na koniec świata…..

Nie znam aż tak dobrze środowiska żeglarskiego, ale znam trochę ludzi żeglujących lub w jakiś sposób z żeglarstwem związanych. W marcu tego roku, kiedy zaczęłam mówić głośno o naszych planach związanych OnkoRejsem, większość opinii jakie usłyszałam nie były zbyt optymistyczne. Przede wszystkim skład załogi, bo wtedy było już wiadomo że popłyną same kobiety, a baba na jachcie to przecież – wszyscy wiedzą…… Mało tego, te wszystkie kobiety to kobiety niepełnosprawne. To nic że z wyglądu tego po nas nie było widać. Wiadomo przecież, że wszystkie jesteśmy niepełnosprawne, czyli niedołężne i ciężko chore. No i jeszcze brak doświadczenia, bo wielokrotnie kilka z nas podkreślało że z żeglowaniem nie miało nic wspólnego i nawet bało się wody. Kilka z nas. Nie wszystkie z nas. Inne, już nie raz lądowały w swoim życiu na jachtach i miało jakieś mniejsze lub większe pojęcie jak to życie na tym jachcie wygląda. To wszystko okazało się jednak mało istotne. Światek  żeglarski ocenił nas i przypiął nam taką łatkę – chorych, niepełnosprawnych wariatek porywających się z motyką na słońce.

Pomimo faktu że było bardzo dużo ludzi, którzy nam kibicowali, trzymali za nas kciuki, dawali bardzo dużo słów wsparcia i poparcia dla naszej idei, sporo żeglarzy twierdziło że to, co chcemy zrobić to wariactwo. Po tej całej wielotygodniowej dyskusji, dowiedziałam się w końcu, że naszym Kapitanem również będzie kobieta.

Kapitan Magdalenę Górecką poznałam przez telefon. W maju dzwoniłam do Niej kilka razy w celu omówienia szczegółów dopłynięcia do Visby, bo te szczegóły musiałam później omówić z Leną z Cancer Gotland. Po raz pierwszy spotkałyśmy się w CWM ZHP w wieczór poprzedzający nasze wypłynięcie. W chwili gdy nas sobie przedstawiono, pomyślałam sobie że to bardzo młoda dziewczyna, ale CWM na pewno wie co robi. Troszeczkę bliżej poznałyśmy się jeszcze tego samego dnia wieczorem…….. stojąc w kolejce pod prysznic. Zaczęłyśmy rozmawiać. Wtedy właśnie Magda opowiedziała mi trochę o swoich rejsach na Zawiszy i trochę o innych rejsach na różnych mniejszych i większych jednostkach pływających. Później tych opowieści było już bardzo dużo i zawsze z przyjemnością słuchałam o wszystkich morskich doświadczeniach Magdy. Okazało się też, że mamy dzieci w tym samym wieku, a to już kolejny temat do rozmów o bardzo przyziemnych problemach. Po tych pierwszych „łazienkowych” rozmowach, a także po tych późniejszych – nocnych na wachtach i dziennych podczas flauty – Magda zrobiła na mnie wrażenie bardzo rozważnej osoby, spokojnej, myślącej i bardzo opanowanej – czego później miałyśmy doświadczyć w bardzo namacalny sposób.

Po wejściu na Zjawę i zapakowaniu się, Pani Kapitan szybko przeszkoliła nas ze wszystkich tak zwanych „sznurków i szmat” i innych rzeczy będących na wyposażeniu jachtu. Podczas tego pierwszego przerwanego rejsu, przez tych kilkadziesiąt godzin spędzonych razem na morzu, podczas akcji ratunkowej i później podczas wszelkich wyjaśnień i długich rozmów, poznałyśmy Magdę bardzo dobrze. Tak dobrze, że stwierdziłyśmy że bez Niej nigdzie nie popłyniemy. OnkoRejs bez Magdy to już nie będzie to samo.

Nasza Pani Kapitan w pełni zrozumiała ideę naszego projektu. Tę ideę, o życiu po raku, o realizacji marzeń, o tym że chorzy ludzie też są ludźmi i też mogą żyć pełnią życia. Mogą biegać, spędzać aktywnie czas, pływać, wspinać się po górach, podróżować, a także mogą ŻEGLOWAĆ. I poprzez to swoje aktywne życie, dawać innym chorym nadzieję na to, że oni też po różnych etapach leczenia, do tego aktywnego życia będą mogli powrócić. Niestety spora część żeglarzy tej idei nie rozumie. Może nie chce zrozumieć. Trudno, zawsze znajdzie się ktoś kto będzie krytykował, wieszał na nas psy i mówił że to te wariatki z rakiem, które chciały się pobawić w żeglowanie. Każdy ma prawo do własnego zdania. I ma je prawo głośno wyrażać. Więc ja też wyrażę swoje. Panowie Żeglarze, Panowie Kapitanowie – co to za sztuka wziąć sobie kilku młodych, zdrowych, sprawnych ludzi i wyjść z nimi w morze? Walczyć z żaglami przy sporym zafalowaniu, przeżyć wszystkie awarie, trzymać ster i utrzymywać jacht w sztormie na właściwym kursie? Że to jest trudne? Oczywiście że jest i chwała Wam, że potraficie skutecznie walczyć ze swoimi załogami w takim żywiołem. A co zrobilibyście mając w takiej sytuacji osoby niepełnosprawne? Takie jak my? Osoby, które płyną nie tylko dla siebie, płyną przede wszystkim dla innych chorych, dla tych którzy w nas wierzą, dla tych dla których przecieramy szlaki na morzu, dla tych którzy też mają marzenia o żeglowaniu. To my razem z naszą Panią Kapitan udowodniłyśmy że choroba nowotworowa nie stawia przed nami ograniczeń. Że potrafiłyśmy z nią wygrać – raz w szpitalu i teraz – po raz kolejny na sztormowym Bałtyku. Nasza Pani Kapitan wiedziała jak nad nami zapanować. Pomimo faktu, że część z nas chorowała,  pomimo, że nie do końca znałyśmy się na tych wszystkich sznurkach i szmatach itp. Gdy któraś na nas nie wiedziała co robić pytała, pytała a Magda cierpliwie wszystko tłumaczyła. Owszem zdarzało się że dostawałyśmy opieprz, że cuma źle zamocowana, że węzeł nie taki, że szpring źle podany, a na szocie jest za duży luz, nie twierdzę że tak nie było. Było, teraz już wiemy jak knagować szot, jak te „sznurki” klarować, jak wiązać odbijacze i jak układać cumy, żeby łatwo je było podać. Chyba nie skłamię jeżeli powiem, że kilka z nas wyszło z tych rejsów z dużo większą wiedzą, z dużo większym doświadczeniem i z twardym postanowieniem, że jeszcze nie raz na to morze wróci. Sama jestem tego przykładem.

Dużo z naszą Panią Kapitan rozmawiałam, bardzo dużo obserwowałam ją podczas tych kilku dni, w najróżniejszych sytuacjach. Przede wszystkim w tych trudnych, jaka jest skupiona, jak podejmuje decyzje. Magda nigdy niczego nie robiła pochopnie. Zawsze na spokojnie przez chwilę myślała, a potem zabierała się do działania. Tak było w przypadku zerwanego foka, tak było w przypadku awarii silnika, a potem awarii steru, czy prowadzeniu jachtu przy pomocy awaryjnego rumpla. Pomimo tego że czasem trzeba było te decyzje podejmować szybko, w przypadku naszej Pani Kapitan, zawsze to były dobre decyzje. Tak było w trakcie naszej ostatniej prostej do Kołobrzegu, kiedy sznurek od rolera poplątał się na kabestanie. Przyznam, że jak spojrzałam na tę plątaninę, to było to wyzwanie. Magda chwilę pomyślała, a potem każda z nas dostała zadanie do wykonania. Asia odciągała linkę w jedną stronę robiąc trochę luzu, ja dostałam zadanie trzymania stopera na rolerze, żeby się nie ruszył, a Magda walczyła z szotem. Udało się za drugim razem. I tak było w każdej sytuacji. Zawsze decyzje podejmowane przez Magdę były trafione. Ale Magda jest też taką osobą, że czasem również daje sobie pomóc. Słyszałam o historiach ludzi prowadzących jacht w sztormowej pogodzie w ciężkich warunkach, kiedy całą niedoświadczoną załogę wyrzucają pod pokład. Czy to dobrze? Zdania są podzielone. Pływając z Magdą zawsze na pokładzie było nas kilka. Ktoś za sterem, ktoś „na oku”, czy po prostu ktoś „nadzorujący”, ktoś z boku bo zawsze w kokpicie było coś do zrobienia. Fakt, że w sytuacjach ekstremalnych i bardzo trudnych, to Magda stawała za sterem i wtedy każda fala była dla Niej wyzwaniem…..

Podczas tej naszej drogi z Nexo do Kołobrzegu, powiedziałam takie zdanie, że mój szacunek dla Magdy rośnie wraz z wysokością fal na Bałtyku….. I tego zdania nie zmienię. Gdyby każda osoba, każdy kapitan wychodzący w morze, czy prowadzący jacht w trudnych warunkach z taką rozwagą podejmował wszystkie decyzje, byłoby mniej wypadków na morzu.

Jakim Magda jest kapitanem? Najlepszym z najlepszych. I myślę, że wszystkie uczestniczki OnkoRejsu pod tym zdaniem podpiszą się w 100 procentach. Od momentu wejścia na jacht, czy to była Zjawa, czy Cobra, od pierwszych minut, dało się wyczuć tę pełną odpowiedzialność Magdy za całą naszą załogę. Mogę chyba śmiało powiedzieć, że pomimo tych wielkich fal, tego wiatru, przechyłu, nie bałam się, bo wszystkie byłyśmy pod opieką naszej Pani Kapitan.

I jeszcze jedna rzecz, bardzo dużo nauczyłam się od Magdy podczas tego tygodnia na morzu. Pomimo, że kilka zwrotów mi nie wyszło, kilka zawaliłam, to później następne szyły mi całkiem nieźle. Nauczyłam się czytać mapy, określać naszą pozycję na morzu, nauczyłam się czytać wiele symboli na przykład na portalach pogodowych, nauczyłam się przewidywać pogodę (pomimo tego że jeszcze te wyże, niże, ciepłe i zimne powietrze trochę mi się miesza), dowiedziałam się wielu rzeczy praktycznych, bo jeszcze nie raz chciałabym wsiąść na jacht i pożeglować.

Taki dialog odbyłyśmy z Magdą w drodze powrotnej do domu, gdy wiało ponad 30 węzłów:

Magda: „Aga, popłyniesz jeszcze kiedyś?”

Ja: „Co się głupio pytasz, pewnie że popłynę.”

Magda: ”To dobrze, bo obiecałam sobie że zrobię z ciebie żeglarza.”

Ja: „Pewnie że zrobisz, chyba nie masz co do tego żadnych wątpliwości? Nawet dobrze Ci to idzie. A wiesz jakie mam marzenie takie co do żeglowania?”

Magda: „Jakie?”

Ja: „Chciałabym przeskoczyć Atlantyk…..”

Magda: „Ja też Aguś, ale to może już nie w tym roku….”

TRZYMAM CIĘ ZA SŁOWO PANI KAPITAN 🙂

IMG_3827'

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *