Chciałabym żeby te moje lipcowe samotne wyjazdy w Tatry weszły na stale do mojego kalendarza. Mam nadzieję że tak będzie, bo w tym roku również pojechałam. Zaplanowałam sobie ten mój wyjazd dokładnie, ale jak to u mnie – wszystko wyszło „jak zwykle”.
Wyjeżdżając, nie przewidziałam aż takich korków. Pomimo tego że ruszyłam przed 5 rano, podróż na Bukowinę zajęła mi 8 godzin (słownie osiem). Kraków – pominę milczeniem, bo już jadąc powiedziałam kilka brzydkich słów, Skomielna – to już tradycja, ale nie wiem co mnie podkusiło żeby jechać Zakopianką – bo Biały Dunajec – to też tradycja i to coraz dłuższa, ale doszedł jeszcze remont Klina na Bukowinie, więc stałam w korku prawie od Stasikówki.
Dojechałam zła, wkurzona, ostro kombinując jak zmodyfikować te moje plany, żeby wszystko od razu nie wzięło w łeb. Ale jak to mawiają co poniektórzy – głupi ma szczęście – i w moim przypadku też tak było. Zostawiłam samochód u Hani na podwórku i truchtem pobiegłam na rozkopany Klin. Busów oczywiście nie ma, korek nieziemski i wszyscy wkurzeni, bo ruch przepuszczają wahadłowo. Zaczęłam machać. Najpierw zatrzymał się facet który podwiózł mnie na Wierch Poroniec, a za chwilę z Porońca na Łysą Polanę podrzucił mnie przemiły Baca, który wiózł konie do Morskiego Oka. Na razie poszło nieźle. Gorzej było później czyli od Łysej Polany. Stałam ponad godzinę, a samochodów jak na lekarstwo. Pomijam już fakt, że cały teren starego przejścia granicznego, wszystkich poboczy i zatoczek, to jeden wielki, gigantyczny parking przed ceprostradą do Marskiego Oka. Ale znowu miałam farta, zatrzymało się przemiłe małżeństwo, które podrzuciło mnie do Smokowca. Cała podróż minęła nam głównie na rozmowie o OnkoRejsie, bo ta przemiła pani śledziła nasze losy w mediach, więc temat do rozmowy był super. W Smokowcu czekałam tylko 5 minut na pociąg do Popradzkiego Stawu. Na miejscu byłam o 16.00. Kiepsko. Wyliczyłam, że na podejście do Chaty pod Rysami potrzebuję od 4,5 do 5 godzin, czyli dotarłabym tam już po zmroku, ale ruszyłam z kopyta.
Gdzieś tam po cichu w duchu liczyłam, że może będzie w górę jechać jakiś samochód i może mnie weźmie……. no i zdaje się że miałam prorocze myśli…. jechał samochód z obsługi schroniska….. i mnie zabrał….. i wyrzucił mnie w miejscu wejścia na szlak …… ruszyłam w górę o 16.15. Zaoszczędziłam godzinę. I to mi wystarczyło. W schronisku byłam o 19.30 i nawet załapałam się na ciepłą kolację. Trochę zaczęłam się obawiać, że limit „szczęścia” tej mojej podróży wyczerpałam już pierwszego dnia. Ale postanowiłam się tym na razie nie martwić i pokontemplować widoki i dolinkę wokół schroniska. A co będzie później to będzie.
Bardzo długo siedziałam na ławeczce przed schroniskiem w ciszy, spokoju słysząc tylko szum strumyka. Każdemu polecam taki reset. Zero Internetu, zero sieci, zero telefonów, kompletny brak zasięgu. Tak na marginesie, to telefon wyłączyłam na cztery dni i naprawdę da się bez niego przeżyć. Wczoraj natomiast zapytano mnie jak wyglądają warunki sanitarne w Chacie pod Rysami, ale zapewniam wszystkich, że tragedii nie ma. Jest raczej taki „folklor”, który trzeba zobaczyć. Nie wiem czy zdecydowałabym się tam zamieszkać np. przez tydzień, ale zatrzymanie się na jeden nocleg w drodze na Rysy polecam każdemu. Dostałam ogromny kubas herbaty z sokiem i kluski gotowane na parze i spałam na pryczy „na wierchu”, a obsługa schroniska to przesympatyczni ludzie. Z ciekawostek – to spotkałam tam dwóch chłopaków z Australii i Francuzkę, więc miałam okazję do pogadania.
Następnego dnia wstałam późno, bo koło siódmej, a na Rysy ruszyłam coś koło 7.30. Po godzinie byłam na szczycie. W pełnym słońcu obejrzałam sobie jak wygląda przełęcz pod Wagą i podejście na Wysoką. Ostatnim razem jak tam byłam to widoczność dochodziła aż do 5 – 8 metrów, więc tym razem długo stałam na przełęczy podziwiając widoki. Obejrzałam sobie dokładnie trawers, z pod którego zawróciliśmy w zeszłym roku w październiku. I dopiero teraz uświadomiłam sobie że wtedy zabrakło nam naprawdę 100 – 150 metrów do celu.
Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Jak oglądam zdjęcia z wierzchołka, które wyglądają jak Krupówki w samo południe, to ja na prawdę miałam farta. Na szczycie Rysów było nas może w sumie z 8 osób, więc warunki do podziwiania widoków były fantastyczne. I to mi zrekompensowało te moje trzy poprzednie próby podejścia. Na szczycie pogadałam chyba z wszystkimi którzy tam byli. Oglądaliśmy panoramę Tatr omawiając poszczególne szczyty, doliny, przełęcze. Zaczęłam schodzić punkt 9.00. Było jeszcze w miarę wcześnie, ale im niżej schodziłam, tym większy był ruch na łańcuchach. Praktycznie całą drogę w dół pokonałam w towarzystwie Dawida, którego poznałam na szycie. Bardzo dobrze nam się gadało, a droga do Czarnego Stawu zajęła nam trochę ponad trzy godziny. Po drodze zjedliśmy śniadanie na Buli pod Rysami, oglądając przepiękną panoramę Morskiego Oka, Czarnego Stawu i Mięguszowieckich Szczytów i….. różnokolorowy tłum wspinaczy powyżej Buli w drodze na Rysy. Pożegnaliśmy się nad Czarnym Stawem. Pogoda była piękna, więc wspięłam się kilkadziesiąt metrów w stronę Przełączy pod Chłopkiem. Usiadłam tam na takim dużym kamieniu i grzałam się w słońcu ponad godzinę, prawie jak jaszczurka. Bardzo miałam ochotę podejść na Przełęcz, ale perspektywa jeszcze ponad pięciu godzin w tym słońcu, po zejściu z Rysów nie przekonała mnie. To byłoby za dużo jak na jeden dzień. Przynajmniej teraz. No i niestety trochę czułam moje lewe kolano, więc wolałam nie ryzykować. Wejdę tam następnym razem.
Zeszłam do schroniska coś koło 14.00. Znowu miałam szczęście, bo od razu znalazłam nocleg, a w schronisku spotkałam Jacka i Adama, chłopaków poznanych na Rysach. Pogadaliśmy chwilę, głównie o prognozach pogody na następny dzień, a potem posiedziałam sobie z kawą na ławce przy schronisku i pooglądałam naszych turystów. Taka mnie dopadła refleksja, że teraz to już chyba nie jeździ się nad morze tylko nad Morskie Oko. Wieczorem pogadałam jeszcze z kolejnymi ludźmi poznanymi w kuchni w schronisku, a potem dość wcześnie poszłam spać, bo chciałam rano wyjść przed szóstą, ze względu na zapowiadane po południu burze. cdn….
Aguś już Ci gratulowałam ale z przyjemnością zrobię to jeszcze raz. Ja wiem, że nie odpuścisz i w lipcu za rok opiszesz następną górską wyprawę. Tak na marginesie zdjęcie Morskiego Oka mnie przeraziło (chodzi o ilość osób). czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam
to już nie jest takie prawdziwe Morskie Oko, to jest takie COŚ…… może w zimę wygląda to trochę lepiej???
….zapomniałam napisać, że zdjęcia są piękne
aaaaa zdjęcia to jeszcze będą w osobnym katalogu, ale to chwilę….. pozdrawiam
Bardzo gratuluję i bardzo zazdroszczę 🙂 Należę do osób uzależnionych od Tatr i wędruję po nich od ok. 25 lat. Tegoroczny wyjazd też był zaplanowany na lipiec z bazą w Murowańcu. Niestety w kwietniu diagnoza rak piersi, maj – operacja, teraz chemia itd. Na bloga trafiłam szukając info jak się ma rak piersi do chodzenia po górach. Już wiem że można :):):)
Można, uwierz mi że z pasożytem można zrobić dużo, ale najpierw zakończ leczenie i upewnij się u lekarzy że już Ci wolno w góry wrócić. Serdecznie pozdrawiam i wierzę że jeszcze nie raz pójdziesz w Tatry 🙂
oczywiście, że wszystko w swoim czasie ale potrzebuję jakiegoś punktu zaczepienia pomagającego oderwać się od niezbyt miłej rzeczywistości, pozdrawiam i czekam na zdjęcia 🙂
można 🙂 w ubiegłym roku podczas brania chemii byłam na Zawracie (co prawda zajęło mi to trochę więcej czasu niż zdrowym, ale i tak się udało, a to chyba jest najważniejsze 🙂 )
Wszystko zależy od naszego samopoczucia, są tacy, którzy chemię znoszą bardzo dobrze, jednak ja nie ryzykowałabym. Pozdrawiam 🙂
Witam serdecznie,
Bardzo miło było cię spotkać na szlaku. Nie powiedziałem o tym, ale mam niezły lęk wysokości i twoja obecność w drodze na Szpiglasowy Wierch dodawała dużo otuchy 🙂 Mam nadzieję, że nasze szlaki się jeszcze kiedyś przetną!
Pozdrawiam,
Adrian.
Dzięki wielki, zawsze jest raźniej jest iść jak spotka się kogoś na szlaku i jest o czym pogadać 🙂 do zobaczenia 🙂
Witaj! Szkoda, że Twoje doroczne lipcowe wyprawy w Tatry mają być samotne, bo chętnie bym się z Tobą kiedyś wybrała 🙂 Szczególnie nęci Orla Perć. Podziwiam Cię, za wszystkie wyczyny, bo ja sama to chyba bym się trochę bała, 🙁 Czy ja dobrze rozumiem, z Waszych relacji OnkoRejsowych, że przedsięwzięcie to będzie niedługo kontynuowane ??? Serdecznie pozdrawiam, ściskam i czekam może mogłybyśmy się spotkać. Poopowiadasz mi więcej o Tatrach, o ludziach i swioch planach …. 🙂
Płyniemy pod koniec sierpnia 🙂 a co do Tatr, to pewnie jeszcze nie raz pójdziemy razem w góry, pozdrawiam 😉
Cześć:) zgłasza się Jacek spotkany na Rysach – miło było się spotkać.
Z uwagi na schorzenie to uważam, że super że chodzisz po górach i kontynuujesz pasję, a może ta pasja okaże się najlepszym antidotum?
W schronisku koło Wagi – jest tam woda, bo właśnie wybieram się w tę okolicę.
Pozdrawiam Jacek
Bardzo polubiłam to schronisko i każdemu polecam tam nocleg i mam nadzieję że jeszcze nie raz tam zajrzę. Pozdrawiam 🙂