Jak rozmawiać z osobą chorą na raka? Czyli o unikaniu trudnych tematów.

Niedawno, zupełnie przez przypadek, natknęłam się w sieci na tekst właśnie na ten temat. Nie ukrywam, że po przeczytaniu tego artykułu, temat chodził mi dość długo po głowie, bo tak jak dziewczyny napisały w komentarzach, temat został potraktowany bardzo powierzchownie, żeby nie użyć słowa prymitywnie. A to jest bardzo trudny temat.

Bardzo trudny i myślę, że każda nas, a właściwie to każdy z nas mógłby coś dodać od siebie w tej kwestii. Bo szczerze mówiąc, nie skłamię jak powiem, że każdego z nas ten temat dotknął, pośrednio czy bezpośrednio i głowę daję sobie obciąć, że mieliśmy spore problemy z tym jak się zachować w obecności osoby chorej i o czym z nią rozmawiać.

Wiem o czym mówię, bo przeszłam przez to dwa razy w przypadku obojga moich rodziców. Opowiem o tym później, bo to temat na osobny wpis – takie moje pierwsze zetknięcie z rakiem, kiedy dowiedziałam się że zdiagnozowano go u mojej Mamy.

Gdy zachoruje bliska nam osoba to pierwszy odruch jest taki że nie wierzymy. Próbujemy ten problem od nas „odsunąć”, że może lekarz się pomylił, że może zła diagnoza, może trzeba zrobić kolejne badania, pójść do kolejnych lekarzy. I to jest chyba normalny odruch. Ale co jeżeli diagnoza zostaje potwierdzona? Co robić dalej? I tutaj nie ma już jednoznacznej odpowiedzi, bo to wszystko co dalej – zależy od bardzo wielu czynników.

Pół biedy jeżeli osoba chora przyjmuje tę wiedzę o diagnozie w miarę spokojne, nie panikuje, stara się reagować racjonalnie, chce się leczyć współpracować z lekarzami. Ale to nie zawsze jest tak pięknie. Reakcje na diagnozę mogą być bardzo rożne – szok, panika, agresja, złość, załamanie, depresja. A jeżeli najbliższa rodzina reaguje podobnie – no to wtedy jest problem. Bo tak naprawdę ostatnią rzeczą, która jest nam wtedy potrzebna to płacz, użalanie się i załamanie najbliższych.

Tylko że teoretycznie to łatwo się o tym wszystkim mówi, a w prawdziwym życiu………. no właśnie. Zawsze twierdziłam, że najłatwiej dyskutuje się teoretycznie o rzeczach które nas nie dotyczą. Szlag mnie trafia gdy słucham dyskusji starszych panów w garniturach o eutanazji, aborcji, in vitro, karze śmierci i innych tego typu tematach. Zupełnie inaczej zaczynamy patrzeć na te wszystkie kwestie, na te tematy kontrowersyjne, gdy włażą one z butami w nasze życie. I zaczynają dotyczyć bezpośrednio nas, naszych bliskich. Bo to już nie jest dyskusja teoretyczna, dyskusja przy stole czy na wizji w telewizorze, to realia, to po prostu nasze życie, życie osób, które dla nas znaczą dużo, często bardzo dużo, często są naszym całym życiem.

Podobnie jest z pasożytem. Myślę, że to czego potrzebuje chora osoba, zależy od jej świadomości choroby, od tego czy już oswoiła się z myślą że jest chora, od tego czy są realne szanse na wyzdrowienie, od tego czy zostało już ustalone leczenie, od tego na jakim etapie choroby jest. I nie ma tutaj żadnych uogólnień i gotowych wzorców. To co dla jednej osoby jest dobre, innym może zupełnie nie odpowiadać.

Standardowe pytanie „Jak się czujesz?” może doprowadzić do szału. Ja tak miałam. Słyszałam to pytanie kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt razy dziennie. Co miałam mówić? No przecież nie mogłam odpowiedzieć że dobrze, bo dobrze nie było. Często odpowiadałam, że czuję się tak osoba chora na raka, po chemii (albo w trakcie chemii), przed operacją (albo po operacji), jak ktoś kto nie ma siły, ma zaburzenia koncentracji itd. itp. No cóż wiem, że moje odpowiedzi czasem nie były miłe. A to pytanie często jest zadawane po prostu z troski o nas. Zadawane jest bo właśnie nie wiadomo jak zacząć rozmowę z chorą osobą, o co zapytać. Nie wiem jak inni, ale ja mogę powiedzieć, że wolałam kiedy traktowano mnie normalnie, bez takiego obchodzenia się ze mną jak z osobą obłożnie chorą, bez eksponowania tego mojego pasożyta. Ale też nie zawsze tak się dało.

Od bardzo bliskiej mi osoby, która kilka lat temu przeszła przez całe leczenie i która była jest i będzie moim największym wsparciem, usłyszałam takie mądre zdanie, które teraz ja zaczęłam powtarzać innym ludziom z pasożytem – „nie będę do ciebie dzwonić, nie będę pytać jak się czujesz, bo codziennie będziesz odbierać masę takich telefonów, jeżeli któregoś dnia, będziesz potrzebowała pogadać, to po prostu przyjdź, zadzwoń, bo ja jestem i czekam na ciebie, wtedy gdy taka rozmowa będzie ci potrzebna”.

Dlatego właśnie twierdzę, że z ludźmi którzy przeszli przez chemię, operację, naświetlania, ludźmi którzy znają pojęcie pasożyt – mam taką niewidzialną nić porozumienia. Nie musimy nic mówić, a i tak wiemy o co chodzi.

4 myśli nt. „Jak rozmawiać z osobą chorą na raka? Czyli o unikaniu trudnych tematów.

  1. Tylko, że osobom chorym jest ciężko zadzwonić i poprosić o pomoc, bo nie chcą być ciężarem. Ja wolałam usłyszeć setny raz jak się czujesz niż cichy telefon. Kiedyś napisałam tekst na blogu i było w nim zdanie: dzwońcie, pukajcie, bądźcie blisko ludzi chorych oni tego potrzebują. Ale jak widzimy to kwestia bardzo subiektywna 😉
    Pozdrawiam!

    • Każdy widzi to inaczej, dlatego nie ma gotowych wzorców. A o pasożycie trzeba mówić i trzeba uczyć innych o nim rozmawiać. Serdecznie pozdrawiam Wariatkowo 🙂

  2. trzeba uczyć rozmawiać, ale też czasem trzeba uznać że nie każdy przyjmuje taką wiedzę. To życie, a w nim nie ma ani gotowych recept, ani wszyscy ludzie nie są pozytywnie nastawieni do pojęcia rak. Pozdrawiam 🙂 a dla mnie te telefony od przyjaciół były i są bardzo ważne…. Nie wiem jakbym bez nich zbierała się do kolejnych dni 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *