Gerlach w Tatrach Słowackich – 2655 m.n.p.m.

Moim kolejnym wyzwaniem były Tatry Słowackie i wyprawa na Gerlach – 2655 m.n.p.m. Pojechałam tam z fantastycznymi dziewczynami Kasią i Ewą z Fundacji Pokonaj Raka. Wyprawa była organizowana już od dawna, a ja dołączyłam do niej trochę na wariata.

Po moich lipcowych wędrówkach po wysokich górach poznałam Kasię Gulczyńską z Fundacji no i dostałam od Niej propozycję wejścia na Gerlach. Czasu było niedużo, ale szczęśliwie udało się załatwić wszelkie formalności i wyruszyłyśmy w czwartek.

Gerlach to najwyższy szczyt w Tatrach – 2655 m.n.p.m. Nie prowadzi na niego żaden szlak, wejść można tam tylko z przewodnikiem. Wyruszyliśmy grupą kilkunastoosobową, a na wysokości ok. 2000 m. zostaliśmy podzieleni na czteroosobowe zespoły: trzech uczestników + przewodnik. Pierwszy raz szłam w góry w uprzęży i w kasku, pierwszy raz wspinałam się prawie pionowo po skałach. Wygląda to tak, że pierwszy z grupy idzie przewodnik, potem trzech uczestników, którzy są spięci linami w kilkumetrowych odstępach.

W sumie to dobrze, że zdecydowałam się na ten wyjazd tak szybko i nie miałam za dużo czasu żeby obejrzeć na youtubie filmy z wejścia na Gerlach (polecam obejrzenie ich, bo naprawdę są niesamowite). Zrobiłam to dopiero po zejściu. Myślę, że gdybym obejrzała je wcześniej, miałabym obawy czy powinnam jechać, a przede wszystkim czy moja prawa ręka sobie poradzi. A tak – nie miałam wyjścia – musiałam wejść na szczyt. Czy się bałam? Były chwile, że bardzo. Najbardziej kiedy szliśmy po kilkucentymetrowej półce skalnej „przyklejeni” do ściany trzymając się wypustek skał wystających w ścianie (podobnie jak na skałkach wspinaczkowych) i kiedy schodziliśmy po pionowej skale stąpając po metalowych śliskich klamrach. Śliskich, bo wtedy zaczął padać śnieg. Dodatkową atrakcją tej naszej wyprawy był jeszcze podający w sierpniu śnieg. Ale w górach, szczególnie tych wysokich wszystko jest możliwe. Weszliśmy na szczyt po prawie pięciu godzinach, a potem trzeba jeszcze było zejść. I myślę, że to zejście, było gorsze od wejścia. Na szczęście przyszło trochę chmur i nie było zbyt dobrze widać kotła i stromizny po której schodziliśmy. Prawa ręka dała radę, chociaż starałam się ją oszczędzać, ale nie bardzo się dało – szczególnie na klamrach. Poobcierałam kolana, przetarłam rękawiczki, podarłam spodnie. Ale Gerlach zdobyłam.

Kolejne wyzwanie za mną.

Oczywiście na Słowację dojechałyśmy z przygodami, bo przecież nie można inaczej. I w sumie z tej naszej wyprawy byłyby nici, gdyby nie kilka osób, które niemal stanęły na głowie, żeby nam pomóc.

Czyli teraz będę dziękować; dziękuję przede wszystkim Kasi i Ewie oraz naszemu słowackiemu przewodnikowi Vincentowi za współpracę podczas wspinaczki, bo bez tej współpracy i wzajemnej pomocy w tym gdzie stawiać nogi, którą klamrę złapać, którą skałę chwytać i w którym miejscu należy się przypiąć do uchwytów w skałach – nie zaszłybyśmy za daleko.

Dziękuję Panu Robertowi i Panu Michałowi za pomoc przy samochodzie który odmówił nam współpracy, za to że pomimo początku długiego weekendu, znaleźli czas żeby tym samochodem się zająć.

Dziękuję Rajmundowi, który karmił nas w swoim pensjonacie na Słowacji, a na koniec w nagrodę że dałyśmy radę zdobyć szczyt – poczęstował nas domowej roboty nalewką na gruszkach.

Ale przede wszystkim dziękuję Jackowi, który uratował nam życie bo przyjechał po nas i odtransportował szczęśliwie na Słowację i przez cały czas wspierał nas psychicznie, a na koniec zawiózł na pyszny obiad w Szałasie u Franka i porozwoził do domów.

Dziękuję też wszystkim którzy trzymali za mnie kciuki. 🙂

Ale to nie koniec moich pomysłów – co dalej. Mam już następne plany, ale to za chwilę, na razie muszę pobiegać i popracować nad moją kondycją.

A kolejne wyzwania będą się powoli precyzować. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *