Kiedyś byłam blondynką, czyli o tym co straciłam razem z włosami.

Znowu taka moja refleksja, takie moje przemyślenia jeszcze z czasów chemii i leczenia. Czy w tym naszym życiu codziennym, w tej pogoni za własnym ogonem, w tym pędzie w którym żyjemy mamy choć trochę czasu nad zastanowieniem się nad jego sensem? Zwykle wstajemy rano i wchodzimy w kierat, bo tyle jeszcze trzeba zrobić. Refleksja zwykle przychodzi gdy staje się coś złego, coś tracimy, ktoś odchodzi.

Refleksja przychodzi przede wszystkim, gdy uświadamiamy sobie chorobę. Chorobę własną, lub gdy choruje bliska nam osoba. Ze mną też tak było.

Kiedyś byłam atrakcyjną blondynką (przynajmniej tak twierdzili inni), z całą masą kompleksów. Nie lubiłam siebie, ciągle coś mi we mnie nie odpowiadało, coś chciałam w sobie zmienić. Pokażcie mi kobietę, która nie ma kompleksów, która jest w pełni zadowolona ze swojego wyglądu, z pracy, z tego co ma, jaka jest.

A co ma powiedzieć kobieta w trakcie chemii, kobieta której wychodzą włosy, która tyje po sterydach, która nie może porazić sobie bez środków przeciwbólowych, która powoli acz skutecznie traci czucie w rękach i w palcach, tak że wszystko jej z tych rąk leci i ma poważne problemy z trzymaniem różnych rzeczy. Kobieta której chemia niszczy skórę tak, że zmienia ona kolor na szaro-zielony, albo schodzi płatami (ja zrzucałam skórę kilka razy jak wąż), kobieta której sypią się paznokcie, a oczy robią się szkliste i zamglone. Kobieta, której ilości podawanych leków zaburzają koncentrację aż do tego stopnia że boi się wsiąść do samochodu, bo jej reakcje są tak bardzo opóźnione,  która zaczyna coraz gorzej widzieć, często również źle słyszeć. U mnie na szczęście pojawiły się problemy tylko ze wzrokiem, słuch nadal jest okey (tfu, tfu)

Gdy doświadczyło się tego wszystkiego, lub chociaż części tych rzeczy, wtedy zupełnie inaczej patrzy się na swoje poprzednie kompleksy. Kompleksy znikają. Znikają ot tak po prostu.

W trakcie chemii chodziłam w pirackiej bandanie pożyczonej od syna, albo w bawełnianej czapce. Kupiłam sobie taką szeroką wełnianą sukienkę, bo w żadne spodnie nie mogłam się zmieścić. Cieszyłam się za to że miałam siłę chodzić i jako tako funkcjonować. Był moment że przestałam jeździć samochodem, bo miałam wrażenie że nie nadążam, że wszystko dzieje się obok mnie – jak w filmie, że jestem tylko obserwatorem. Uwierzcie mi proszę że w tych sytuacjach wielkość mojego tyłka i ilość włosów na głowie jakoś dziwnie przestała mieć jakiekolwiek znaczenie.

Po odstawieniu sterydów, waga zaczęła wracać powoli do normy. Perukę zdjęłam gdy miałam półcentymetrowego jeżyka na głowie. Był kwiecień, zaczęło robić się coraz cieplej, a odrastające włosy swędziały pod peruką i było to dla mnie nie do wytrzymania. I na prawdę miałam w głębokim poważaniu co inni powiedzą na moją fryzurę.

Teraz chodzę w bluzeczkach i sukienkach na ramiączkach i też mam w głębokim poważaniu, że z dekoltu wystaje moja blizna (którą zjada ogromny bliznowiec) i kopki wytatuowane przed naświetlaniami. Jeżeli komuś zaburza to poczucie estetyki, nie musi na mnie patrzeć.

I tak po kilku miesiącach życia z pasożytem – razem z włosami, prawą piersią, węzłami chłonnymi odeszły wszystkie moje kompleksy. Bardziej mi doskwiera to, że odeszło też czucie w mojej prawej ręce, bo niestety bardzo przeszkadza mi to w życiu.

Kiedyś byłam blondynką w warkoczem prawie do pasa, teraz jestem brunetką z krótkimi włosami i to najprawdopodobniej trochę kręconymi – przynajmniej tak to na razie wygląda. A na pytanie czy mam zamiar zapuścić włosy, odpowiadam, że długość włosów jest dla mnie najmniejszym problemem. Krótkie czy długie, jasne czy ciemne, jakie to ma znaczenie, w tej chwili przynajmniej dla mnie ma znaczenie to że nabieram coraz więcej siły. Powoli acz skutecznie. I z tygodnia na tydzień ma być coraz lepiej.

12 myśli nt. „Kiedyś byłam blondynką, czyli o tym co straciłam razem z włosami.

  1. Pani Agnieszko,
    Czytam wszystko, podoba mi sie wszystko.
    Wszystko sie Pani dobrze ułoży, ja w to głęboko wierzę.
    Pozdrawiam
    Ania,
    (pani od plastyki 🙂

  2. Jak to dobrze,że powstał ten blog!
    Aga, Ty po prostu masz dar do przelewania swoich myśli ,doświadczeń na „papier”. Złapałam się na tym,że z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy,a po każdym jednym czuje niedosyt. Ale może to dobrze,bo jeszcze bardziej skłaniasz w ten sposób do refleksji…Z serdecznościami, Agata

    • Dzięki Agatko,
      taki też miałam zamiar, nie pisać o pasożycie, ale o tym że można z nim, czy po nim żyć i cieszę się że chcecie czytać.
      Następny wpis będzie z dedykacją też dla Ciebie 😉
      Pozdrawiam Agn.

  3. Bardzo dobry tekst, też tak miewam i tak naprawdę mam wyrypane co kto powie. Zaczynam przeformatowywać rzeczywistość, tak żebym się dobrze czuła z tymi z którymi chcę się dobrze czuć. Nic na siłę. A i tak świetnie wyglądasz i kapitalnie piszesz, aż lubię tu wpadać 🙂

  4. Agusiu dobrze powiedziane…. długość włosów jest dla mnie najmniejszym problemem. Krótkie czy długie, jasne czy ciemne, jakie to ma znaczenie, w tej chwili przynajmniej dla mnie ma znaczenie to że nabieram coraz więcej siły. Powoli acz skutecznie. I z tygodnia na tydzień ma być coraz lepiej. Kochana i tak ma być, Dobrze ma być. Jesteś the best. Wielkie całusy dla Ciebie.

    • Dzięki Ewciu, ściskam i pozdrawiam, dzięki za Twoje wsparcie, bo je mi bardzo potrzebne…….. do zobaczenia

  5. czytam czytam …i jakbym siebie słyszała…teraz próbuję wrócić do normalności …w kwietniu minęły 2 lata od diagnozy …złośliwy nowotwór piersi….chemia …mastektomia ..chemia …hormonoterapia ..radioterapia …Boże ile tego jeszcze …było i będzie? …kocham życie …pokochałam czytanie książek …mam żyć dla kogo …mam dzieci i męża …Boże jak kocham to życie …nie ważne czy pada deszcz czy świeci słońce …..wszystko kocham mocniej…mocniej przeżywam każdy gest ..słowa ,które ranią …i za każdym razem gdy ktoś pyta…mówię okej……takie małe kłamstewko na odczepne

    • Najważniejsze to żyć i umieć się cieszyć tym życiem, dokładnie takim jakie mamy. Pozdrawiam serdecznie.

  6. Wiesz, mam tak samo. Po leczeniu zakochałam się sama w sobie. Wszystko u mnie, poza zmarszczkami, strasznie mi się podoba. A odrastające włosy to prawdzuwy hit. CIągle gapię się w lustro jak nastolatka. Przed leczeniem nawet już w lustro nie patrzyłam. Sama tego nie rozuniem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *